Malefic Throne
„The Conquering Darkness”
Agonia Rec. 2025
Debiutancka EP-ka Malefic Throne, jak by nie patrzeć
zespołu gwiazd, bo tworzonego przez takie persony jak Gene Palubicki i Steve
Tucker, plus John Longstreth (między innymi Hate Eternal, Origin), nie zrobiła
na mnie jakiegoś większego znaczenia. Powiedziałbym wręcz przeciwnie, że
nazwiska, którymi tamten materiał był reklamowany, były odwrotnie
proporcjonalne do muzyki zawartej na „Malefic Throne”. A może to moje
oczekiwania były zbyt wygórowane? Nie będę teraz tego roztrząsał, bo nadeszło
nowe, zresztą w postaci pełnometrażowego wydawnictwa, i… jest o wiele, kurwa,
lepiej. Można wręcz powiedzieć, że jest zajebiście. „The Conquering Darkness”
to trzy kwadranse muzyki faktycznie będącej wypadkową przede wszystkim zespołów
macierzystych dwóch pierwszych wymienionych wcześniej muzyków. To, że styl
Gienka bardzo mocno nawiązuje do spuścizny Morbid Angel wiemy nie od dziś.
Rzecz w tym, że facet na jego podwalinach wykształcił własny, niepodrabialny
sznyt, który to doskonale na tych nagraniach słychać. Nie wiem na ile pomagał
mu Steve, który w sumie też potrafi dobre piosenki tworzyć, ale rezultat
ostateczny to niezaprzeczalnie dźwięki cuchnące na kilometr nagraniami Morbid
Angel z okresu F i G, pomieszanych z intensywnością Angelcorpse. No i te
solówki, które chwilami mogłyby zawstydzić Treya z najlepszych lat. „The
Conquering Darkness” to album na wskroś oldskulowy, nie łamiący żadnych barier,
jednocześnie zawierający wszystko, czego fanom death metalu z lat
dziewięćdziesiątych do szczęścia potrzeba. Mnóstwo tutaj zmian tempa, płynnego szuflowania
riffami, masywnego pierdolnięcia, jak i dogniatania do gleby, oraz
infekujących, zwłaszcza po kilku okrążeniach, melodii. Zniszczenia dopełnia
wyśmienite brzmienie, gdzie wszystkie partie są doskonale czytelne, a całość
brzmi organicznie do bólu. Myślę, że najbardziej adekwatnym porównaniem, za
pomocą którego mógłbym polecić ten krążek, jest odniesienie do „Kingdoms
Disdained”. Otóż debiut Malefic Throne to przy wspomnianym albumie Ferrari
stojące przy, co najwyżej, Citroenie. Tutaj wszystko pięknie cyka, mieli i
kruszy na proch, a przy okazji słychać, że nie jest to „piosenka z generatora”,
tylko najszczerszy, pulsujący w żyłach metal śmierci. Jestem w stanie nawet
zaryzykować stwierdzenie, że niektórym ten materiał może się załapać do
ścisłego topu w podsumowaniach roku. U mnie może aż tak wysoko nie wskoczy, ale
i tak uważam, że „The Conquering Darkness” to death metal z najwyższej półki.
Jestem pod mocnym wrażeniem. Takie granie to miód na moje uszy.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz