wtorek, 18 listopada 2025

Recenzja Blut Aus Nord „Ethereal Horizons”

 

Blut Aus Nord

„Ethereal Horizons”

Debemur Morti 2025

Jeśli dobrze liczę, „Ethereal Horizons” jest szesnastym krążkiem Blut Aus Nord, zespołu będącego dziś absolutnym klasykiem i współtwórcą gatunku zwanego powszechnie dysonansowym black metalem. Zamierzam zadać tu pytanie, ale nie będzie ono brzmiało „Czy na szesnastym albumie można wymyśleć jeszcze coś nowego, bez wchodzenia w romanse z gatunkami bardzo odległymi, tracąc przy tym swoje naturalne oblicze?”. Raczej nie można, przede wszystkim jeśli jest się twórcą trendów, a nie ich naśladowcą. Zapytam, czy na szesnastym albumie nadal można tworzyć muzykę nie sprawiającą wrażenia odcinania kuponów, muzykę szczerą, oryginalną, wciągającą  i niegeriatryczną, przy której można odpłynąć tak samo mocno, jak przy nagranych dwie dekady temu klasykach? Otóż można. Nie wiem jak Francuzi to robią, ale ja, słuchając „Ethereal Horizons”, mam niemal takie same ciary, jak miałem przy pierwszym odsłuchu „The Work Which Transforms God” czy „MoRT”. Blut Aus Nord są zespołem jedynym w swoim rodzaju. Oni grają we własnej lidze, i podczas gdy reszta świata stara się im dorównać, czerpiąc garściami z dotychczasowych dokonać żabojadów, oni, stojąc obok tego całego zamieszania, po prostu robią swoje. Najnowsza pozycja w ich muzycznej dyskografii zawiera praktycznie wszystko, czego fan zespołu mógłby oczekiwać. Ale, uwaga! Bo zaznaczam to bardzo wyraźnie, i podkreślam na czerwono! Nie jest to płyta nagrana „na zamówienie”, czy pod publiczkę. To nie jest kolejny „Kingdom Disdained”, puszczający oko do starych fanów, odgrzewając pomysły na podobiznę wcześniejszych dokonań, „bo takiej muzyki fani chcą słuchać”. Gówno prawda. Fani chcą muzyki płynącej z serca, a tego udawać się nie da. No dobra, trochę prawię tu wywody zamiast pisać konkretnie o muzyce. Ale co ja mam biedny nowego napisać? Przecież każdy, kto zespół zna wie, że Blut Aus Nord to trans, bardziej kolorowy niż podróż po twardych narkotykach, prawdziwy kalejdoskop harmonii, kolaż burzy śnieżnej z bajecznymi opowieściami, wszelakich różnorodności sprawiających, że nowy krążek odkrywa się godzinami, nawet dniami, mimo iż trwa zaledwie pięćdziesiąt minut. To kolejny drogocenny kamień zdobiący insygnia władzy królewskiej. Czy jest to najlepszy album zespołu? Definitywnie nie, choćby ze względów sentymentalnych? Ale w niczym nie ustępuje on poprzednikom, bo jest po prostu kolejnym, twardo postawionym, dostojnym krokiem podążającego swoją własną ścieżką mistrza. Nie wiem, czego więcej mógłbym po tym zespole oczekiwać.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz