Darvaza
„We
Are Him”
Terratur Possessions 2025
Darvaza
już od samego początku zawiesiła sobie wysoko poprzeczkę, bowiem trzy epki,
poprzedzające debiutancki krążek „Ascending into Perdition”, były mocnym
uderzeniem black metalu w stylu z Trondheim. Zresztą nie tylko o jego jakość
chodzi, ale również o sposób dźwiękowego artykułowania tego gatunku, który jest
nie do podrobienia, choć pewne podobieństwa do Darvaza, u innych kapel z tego
nurtu bez trudu da się wychwycić, lecz zawsze będą to tylko różnego stopnia
pokrewieństwa. Duet ten wypracował sobie swój własny sposób na wyrażanie
mrocznych uczuć, którego chyba nie da się skopiować i dobrze, bo po co.
Pierwsze, trzy krótkie wydawnictwa troszeczkę utopiły debiutancki album, który
nie do końca sprostał wyznaczonemu na nich poziomowi, ale i tak pozostaje on
bardzo dobrą kontynuacją, a może i rozwinięciem zamysłu, zapoczątkowanego w
2015 roku. Teraz, ten norwesko-włoski projekt wraca ze swoją drugą, dużą
produkcją, która pod względem brzmieniowym ani stylistycznym nikogo nie
zaskoczy, ponieważ jest ona dalszym ciągiem obranego u zarania tej grupy
kierunku, który charakteryzuje się skrajnie emocjonalnym podejściem do
przelewania swojej satanistycznej postawy na pięciolinię. Na „We Are Him” ta
namiętność sięga zenitu, ponieważ panowie szyją swoje akordy i melodie z
jeszcze większą żarliwością, co owocuje niesamowicie dynamiczną i pełną pasji
muzyką. Darvaza jedzie równo w średnim oraz nieco przyspieszonym tempie,
atakując z poczuciem własnej wartości, co niewątpliwie podbija zapalczywość
najnowszego materiału, który swym intensywnym usposobieniem niebezpiecznie
zatruwa organizm, uzależniając go od siebie już od pierwszych taktów. Ta
machina, niosąca każdym swym dźwiękiem uwielbienie dla Diabła, zwalnia tylko
dwa razy, zamieniając się z epickiej zamieci w transowe i rytualne rytmy,
zapodając gęstą atmosferę za pomocą „Lazarus” i „Slying Heaven”. Poza tymi
dwoma, magicznymi i trzymającymi w napięciu kawałkami, Darvaza koncentruje się
na przejmującym kostkowaniu, które przeraża intensywnością, a posępnymi i
wzniosłymi chwytliwościami chwyta boleśnie za gardło. Warsztat Omegi stał się
perfekcyjny, kreując proste, ale płomienne aranżacje, które oczywiście nie byłyby
tak ujmujące, gdyby nie uczestniczył we wszystkim Wraath, rzucający w
przestrzeń zaklęcia. Zapalczywość z jaką to robi, wykorzystując w pełni
możliwości swojego gardła, które wzmocnione zostały pogłosem, wręcz wzbudza
strach i szacunek, lecz i podkreśla duchowość tego krążka. Darvaza na „We Are
Him” konsekwentnie kroczy swą drogą ani na milimetr nie zbaczając z kursu,
serwując tym samym potężną dawkę black metalu rodem z Nidaros, który na tym
albumie jest w pełnym rozkwicie. To muzyka autentyczna o dzikim i celebracyjnym
charakterze, poprzez którą Gionata Potenti i Bjørn Erik Holmedahl wyrażają
swoje oddanie mrocznym ideom i gatunkowi, którego kultowość w takim wydaniu
jest niezaprzeczalna. Zarejestrowany z wielką dbałością o właściwe brzmienie i
szczegółowość, co nie pozbawiło go surowości, a dodało rozmachu. Black metal,
który żyje, rezonując w każdej sekundzie pod wpływem agresji i bluźnierstwa,
rzuca klątwy i upaja swym mistycznym obliczem.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz