piątek, 21 listopada 2025

Recenzja Darvaza „We Are Him”

 

Darvaza

„We Are Him”

Terratur Possessions 2025

Darvaza już od samego początku zawiesiła sobie wysoko poprzeczkę, bowiem trzy epki, poprzedzające debiutancki krążek „Ascending into Perdition”, były mocnym uderzeniem black metalu w stylu z Trondheim. Zresztą nie tylko o jego jakość chodzi, ale również o sposób dźwiękowego artykułowania tego gatunku, który jest nie do podrobienia, choć pewne podobieństwa do Darvaza, u innych kapel z tego nurtu bez trudu da się wychwycić, lecz zawsze będą to tylko różnego stopnia pokrewieństwa. Duet ten wypracował sobie swój własny sposób na wyrażanie mrocznych uczuć, którego chyba nie da się skopiować i dobrze, bo po co. Pierwsze, trzy krótkie wydawnictwa troszeczkę utopiły debiutancki album, który nie do końca sprostał wyznaczonemu na nich poziomowi, ale i tak pozostaje on bardzo dobrą kontynuacją, a może i rozwinięciem zamysłu, zapoczątkowanego w 2015 roku. Teraz, ten norwesko-włoski projekt wraca ze swoją drugą, dużą produkcją, która pod względem brzmieniowym ani stylistycznym nikogo nie zaskoczy, ponieważ jest ona dalszym ciągiem obranego u zarania tej grupy kierunku, który charakteryzuje się skrajnie emocjonalnym podejściem do przelewania swojej satanistycznej postawy na pięciolinię. Na „We Are Him” ta namiętność sięga zenitu, ponieważ panowie szyją swoje akordy i melodie z jeszcze większą żarliwością, co owocuje niesamowicie dynamiczną i pełną pasji muzyką. Darvaza jedzie równo w średnim oraz nieco przyspieszonym tempie, atakując z poczuciem własnej wartości, co niewątpliwie podbija zapalczywość najnowszego materiału, który swym intensywnym usposobieniem niebezpiecznie zatruwa organizm, uzależniając go od siebie już od pierwszych taktów. Ta machina, niosąca każdym swym dźwiękiem uwielbienie dla Diabła, zwalnia tylko dwa razy, zamieniając się z epickiej zamieci w transowe i rytualne rytmy, zapodając gęstą atmosferę za pomocą „Lazarus” i „Slying Heaven”. Poza tymi dwoma, magicznymi i trzymającymi w napięciu kawałkami, Darvaza koncentruje się na przejmującym kostkowaniu, które przeraża intensywnością, a posępnymi i wzniosłymi chwytliwościami chwyta boleśnie za gardło. Warsztat Omegi stał się perfekcyjny, kreując proste, ale płomienne aranżacje, które oczywiście nie byłyby tak ujmujące, gdyby nie uczestniczył we wszystkim Wraath, rzucający w przestrzeń zaklęcia. Zapalczywość z jaką to robi, wykorzystując w pełni możliwości swojego gardła, które wzmocnione zostały pogłosem, wręcz wzbudza strach i szacunek, lecz i podkreśla duchowość tego krążka. Darvaza na „We Are Him” konsekwentnie kroczy swą drogą ani na milimetr nie zbaczając z kursu, serwując tym samym potężną dawkę black metalu rodem z Nidaros, który na tym albumie jest w pełnym rozkwicie. To muzyka autentyczna o dzikim i celebracyjnym charakterze, poprzez którą Gionata Potenti i Bjørn Erik Holmedahl wyrażają swoje oddanie mrocznym ideom i gatunkowi, którego kultowość w takim wydaniu jest niezaprzeczalna. Zarejestrowany z wielką dbałością o właściwe brzmienie i szczegółowość, co nie pozbawiło go surowości, a dodało rozmachu. Black metal, który żyje, rezonując w każdej sekundzie pod wpływem agresji i bluźnierstwa, rzuca klątwy i upaja swym mistycznym obliczem. 

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz