niedziela, 2 listopada 2025

Recenzja Flagelo „Insaciable”

 

Flagelo

„Insaciable”

Nuclear Winter Rec. 2025

O tym, że ten materiał jest dla mnie, wiedziałem jeszcze zanim go włączyłem. Poszlak było zbyt wiele, bym się mylił. Po pierwsze logo zespołu. Sami powiecie, że może kojarzyć się nieco z Antediluvian (choć już sama muzyka niekoniecznie, ale o tym za chwil parę). Okładka. Przecież od razu wiadomo, że to będzie potężny death metal, nawet jeśli reguła w tym temacie czasem jest łamana. Kolumbia. Stąd właśnie panowie pochodzą. Też najczęściej gwarant jakości, zwłaszcza że, po czwarte, wydaje ich Nuclear Winter Records (acz materiał ten został oryginalnie udostępniony cyfrowo przez zespół jakieś pół roku temu), czyli label o dość określonych priorytetach. „Insaciable” to materiał z gatunku tych krótszych, bowiem zamyka się w dwudziestu pięciu minutach. Jednocześnie są to nagrania niebywale urozmaicone i zawierające mnóstwo znanych i lubianych inspiracji (bo przecież nikt się tutaj chyba awangardy nie spodziewał). Począwszy od tego, że Kolumbijczycy dość ostro tasują tempem, raz zwalniając do prędkości walca drogowego, by za chwilę przyspieszyć niczym żużlowiec po puszczeniu taśmy, wariacji kostkowania na tym wydawnictwie nie brakuje. W niektórych partiach riff ściele się topornie, prawie jak w Mortician (zwłaszcza w „Viral”), gdzie indziej wije się i miota bardziej technicznie, albo wibruje i hipnotyzuje na zasadzie zespołów inspirowanych sceną francuską i charakterystycznymi dla niej dysonansami. Cokolwiek by się na tym minilongu nie działo, zawsze jest bardzo gęsto i dusznie, a harmonie przechodzą z jednej w drugą niezwykle płynnie, przez co nie sposób znaleźć w otoczeniu tej muzyki chwili na odpoczynek. Ciekawym zabiegiem jest fakt, iż każdy kolejny numer jest dłuższy od poprzedniego. I jednocześnie bardziej złożony. Pierwsze dwa to proste, brutalne strzały w pysk, klasyka staroszkolnego death metalu. Potem zaczyna się wspomniane kombinowanie, rzeźbienie, rozszerzanie wachlarza stosowanych technik. Apogeum mocy następuje w wieńczącym całość „Eslabon”, numerze najbardziej rozbudowanym i wkręcającym się w głowę z niebywałą siłą, będącym prezentacją wszystkiego, co w death (i black) metalu najlepsze na przestrzeni dekad. Dead Congregation, Immolation, Antiversum, Black Curse, Suffering Hour – to nazwy które można wziąć pod uwagę jako pewnego rodzaju imienny drogowskaz ścieżki, którą obrali sobie Flagelo. Tylko że od razu zaznaczam, to nie jest żadne „kopiuj / wklej”. Słychać, że ci faceci mają na siebie pomysł, nawet jeśli oparty na znanych powszechnie wzorcach. Mi ten materiał siadł wzorowo, niczym kura na jajku. Będą wypatrywał kolejnych poczynań zespołu z wielką niecierpliwością. Coś czuję, że ich debiut to może być nie lada cios.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz