Flagelo
„Insaciable”
Nuclear
Winter Rec. 2025
O tym, że ten materiał jest dla mnie, wiedziałem
jeszcze zanim go włączyłem. Poszlak było zbyt wiele, bym się mylił. Po pierwsze
logo zespołu. Sami powiecie, że może kojarzyć się nieco z Antediluvian (choć
już sama muzyka niekoniecznie, ale o tym za chwil parę). Okładka. Przecież od
razu wiadomo, że to będzie potężny death metal, nawet jeśli reguła w tym
temacie czasem jest łamana. Kolumbia. Stąd właśnie panowie pochodzą. Też
najczęściej gwarant jakości, zwłaszcza że, po czwarte, wydaje ich Nuclear
Winter Records (acz materiał ten został oryginalnie udostępniony cyfrowo przez
zespół jakieś pół roku temu), czyli label o dość określonych priorytetach. „Insaciable”
to materiał z gatunku tych krótszych, bowiem zamyka się w dwudziestu pięciu
minutach. Jednocześnie są to nagrania niebywale urozmaicone i zawierające
mnóstwo znanych i lubianych inspiracji (bo przecież nikt się tutaj chyba
awangardy nie spodziewał). Począwszy od tego, że Kolumbijczycy dość ostro
tasują tempem, raz zwalniając do prędkości walca drogowego, by za chwilę
przyspieszyć niczym żużlowiec po puszczeniu taśmy, wariacji kostkowania na tym
wydawnictwie nie brakuje. W niektórych partiach riff ściele się topornie,
prawie jak w Mortician (zwłaszcza w „Viral”), gdzie indziej wije się i miota
bardziej technicznie, albo wibruje i hipnotyzuje na zasadzie zespołów
inspirowanych sceną francuską i charakterystycznymi dla niej dysonansami.
Cokolwiek by się na tym minilongu nie działo, zawsze jest bardzo gęsto i
dusznie, a harmonie przechodzą z jednej w drugą niezwykle płynnie, przez co nie
sposób znaleźć w otoczeniu tej muzyki chwili na odpoczynek. Ciekawym zabiegiem
jest fakt, iż każdy kolejny numer jest dłuższy od poprzedniego. I jednocześnie
bardziej złożony. Pierwsze dwa to proste, brutalne strzały w pysk, klasyka
staroszkolnego death metalu. Potem zaczyna się wspomniane kombinowanie, rzeźbienie,
rozszerzanie wachlarza stosowanych technik. Apogeum mocy następuje w wieńczącym
całość „Eslabon”, numerze najbardziej rozbudowanym i wkręcającym się w głowę z
niebywałą siłą, będącym prezentacją wszystkiego, co w death (i black) metalu
najlepsze na przestrzeni dekad. Dead Congregation, Immolation, Antiversum,
Black Curse, Suffering Hour – to nazwy które można wziąć pod uwagę jako pewnego
rodzaju imienny drogowskaz ścieżki, którą obrali sobie Flagelo. Tylko że od
razu zaznaczam, to nie jest żadne „kopiuj / wklej”. Słychać, że ci faceci mają
na siebie pomysł, nawet jeśli oparty na znanych powszechnie wzorcach. Mi ten
materiał siadł wzorowo, niczym kura na jajku. Będą wypatrywał kolejnych
poczynań zespołu z wielką niecierpliwością. Coś czuję, że ich debiut to może
być nie lada cios.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz