niedziela, 21 czerwca 2020

Recenzja Vassafor "To the Death"


Vassafor
"To the Death"
Iron Bonehead 2020
Nowozelandczycy z Vassafor najwyraźniej rozkręcili się na dobre. Po powrocie do świata żywych, poprzedzonym wieloletnim letargiem, zespół zaczął wypluwać nowe nagrania z co raz to większą częstotliwością. "To the Death" to ich trzeci krążek, przynoszący sześćdziesiąt sześć minut muzycznej wizualizacji piekła w najczystszej postaci. Już samo brzmienie albumu, tradycyjnie muliste i przytłumione, gęste jak lawa, potrafi odstraszyć przypadkowych odbiorców. Nie jest to jednak żadne novum. Duet z Auckland wykreował bowiem swój własny, niepowtarzalny i niepodrabialny styl, którego nie sposób pomylić z kimkolwiek innym. Styl, który z każdym następnym wydawnictwem ulega delikatnej ewolucji w dążeniu do doskonałości. Tak samo jak na "Malediction", również "To the Death" wnosi do muzyki zespołu nowe, może nie rewolucyjne, lecz znacznie wzbogacające muzykę elementy. Podstawę stanowią tu jednak cały czas smoliste, absolutnie niebanalne black i death metalowe akordy, na swój sposób melodyjne, choć odkrycie tych harmonii jest na pewno czasochłonne i niekoniecznie łatwe. Jednak tego typu granie cenię sobie najbardziej, gdyż po odkryciu skrzętnie skrywanych początkowo pod zewnętrzną warstwą smaczków stajemy twarzą w twarz z prawdziwym sonicznym monstrum. Najnowsze dzieło Vassafor to materiał bardzo zróżnicowany. Utwory są tradycyjnie rozbudowane, sporo w nich pokręconych solówek i patentów nawiązujących nawet bezpośrednio do klasyki heavy metalu. Wszystko jest tu jednak zatopione w ciekłym ołowiu i atmosferze wszechobecnej śmierci. Mamy tu dudniące głęboko beczki, wycofany, mruczący grobowy wokal i świdrujące gitary oplatające swoim harmoniami powoli i ciasno niczym drut kolczasty, by w momentach nagłego zrywu rozerwać naszą skórę na strzępy powodując obficie krwawiące rany. Wspomniane, brzmiące niczym zza ściany partie wokalne są tym razem jeszcze bardziej urozmaicone i wielokrotnie potrafią mocno zaskakiwać. W otwierającym krążek utworze tytułowym pojawiają się kobiece głosy, brzmiące niczym szepty wiedźmy, autorstwa Jaded Lungs, natomiast w "Emanations Fron the Abyss" głosu użyczył znany z wielu projektów Nordvargr. Dla dodatkowego urozmaicenia mamy na krążku także ambientowe interludium w ostatnim utworze, jednak rozbijanie tego albumu na atomy mija się z jego założeniem. Siedem zawartych na nim kompozycji stanowi bowiem nierozerwalną, niesamowicie spójną całość. Vassafor po raz kolejny stworzył dzieło kompletnie antykomercyjne, skierowane do określonego grona odbiorców. Sezonowy fan Mgły nie znajdzie tu dla siebie nic ciekawego. Nie pomacha sobie zgrabnym zaczesem do rytmu, nie ponuci w głowie podczas opierdalania schabowego przy niedzielnym obiedzie. Ten krążek jest obrzydliwy, mroczny i odpychający. Dlatego po raz kolejny padam na kolana i proszę o surowy wymiar kary.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz