niedziela, 21 czerwca 2020

Recenzja DEFILED „Infinite Regress”


DEFILED
Infinite Regress”
Season of Mist 2020
Ciężko mi o tym pisać, gdyż przez długi czas japoński Defiled był w ścisłej czołówce mojego prywatnego rankingu, jeżeli chodzi o Death Metal. Ich pierwsze trzy płyty dotąd zresztą uważam za zajebiste materiały i dałbym się za nie żywcem wziąć do nieba. Tym bardziej mi trudno, jak już na początku wspomniałem, ale cóż, trzeba to w końcu otwarcie powiedzieć. Najnowszy, szósty album tej czwórki samurajów, to płyta bardzo przeciętna, jak na ten zespół, a momentami wręcz dziwnie bez wyrazu. Niby praktycznie nic się nie zmieniło. Defiled cały czas tworzy brutalny Metal Śmierci zakorzeniony w najlepszych latach i gatunkowych wzorcach, a jednak większości wałków z nowej płyty brakuje ikry. Nie ma tu tego diabelskiego ognia, siarczystego wypierdu z Szatańskiego odbytu i gęstego, dusznego, miazmatycznego feelingu, który charakteryzował wcześniejsze produkcje zespołu z kraju kwitnącej wiśni. Kilka solidnych strzałów się tu znajdzie, jak choćby „Slaverobot”, czy tytułowy, miażdżący „Infinite Regress” i słychać, że panowie mają odpowiednie umiejętności, ba, momentami ocierają się nawet o wirtuozerię, słuchając bowiem morderczych partii beczek Keisuke Hamady, czy technicznej gry na wiośle Yusuke Sumity trudno nie uchylić kapelusza, a jednak materiał ten ni chuja nie żre, tak, jak powinien. Większa część z czternastu zawartych tu piosenek jest toporna i zupełnie bez polotu, tak, jakby były robione na siłę. Odnoszę także nieodparte wrażenie, że panowie przy tworzeniu tych dźwięków mieli ogromne parcie na wizjonerstwo, a skończyło się to klockiem, może niespecjalnie śmierdzącym, ale jednak. No ni chuja mi to nie leży. Uważam także, iż zajebiście dużym gwoździem do trumny tej płyty jest jej brzmienie. Nowoczesne, suche, spłaszczone, z ledwie słyszalnym basem, w bardzo dużym stopniu odarte z siły i mocy. Okazuje się, że zaktualizowany dźwięk i tradycyjny sposób tworzenia Death Metalu starej szkoły bardzo rzadko idą w parze, czego doskonałym przykładem jest właśnie „Infinite Regress”. Mimo wszystko zespół cały czas ma u mnie duży kredyt zaufania i wierzę, że niebawem powróci na właściwe tory. Na razie zatem otrzymują żółtą kartkę, ale jak ponownie nagrają mi takiego potworka, to pojawi się czerwień i panowie przy akompaniamencie gwizdów i wyzwisk zejdą z boiska.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz