piątek, 5 czerwca 2020

Recenzja K.F.R. "Nihilist"


K.F.R.
"Nihilist"
Purity Through Fire 2020

Trochę się zdziwiłem sprawdzając dyskografię tego jednoosobowego projektu z Francji. Okazuje się bowiem, że "Nihilst" to już dziewiąty duży album w jego dyskografii. Dodając do tego nie mniej pomniejszych wydawnictw, a to wszystko wydane na przestrzeni sześciu lat, czyni go wyjątkowo wręcz płodnym. Osobiście znam wydawnictwa K.F.R. dość wyrywkowo, jednak "Nihilist" jest pierwszym, który zaintrygował mnie po całości. Może dlatego, że muzyka Francuza po raz pierwszy poddana została profesjonalnemu masteringowi, co zrobiło robotę, bo nareszcie brzmi jak powinna. Dodatkowo nie da się zaprzeczyć, że sam kompozytor dojrzał muzycznie, dzięki czemu wszystko zaczęło nabierać odpowiednich kształtów. Powiedzieć, że "Nihilist" to album black metalowy to trochę mało. Faktycznie, ta muzyka wyraźnie osadzona jest w tym nurcie, nawet w najsurowszej jego odmianie, jednak nie brak w niej dość odległych inspiracji i nietypowych rozwiązań. Można usłyszeć tu elementy industrialne czy ambientowe a całość pokryta jest aurą dziwności i niesamowitości. Dzięki temu dźwięki tworzone przez K.F.R. są oryginalne i rozpoznawalne, co na dzisiejszej scenie nie należy raczej do codzienności. Ich podstawą jest niesamowity klimat budzący wewnętrzny niepokój, pełen mizantropii i beznadziei, pozbawiony jakichkolwiek uczuć pozytywnych. Muzycznie natomiast wszystko oparte jest na raczej prostych akordach, często wielokrotnie powtarzanych i podkolorowanych nieco klawiszowym tłem, budujących atmosferę grozy samplach i charakterystycznie deklamowanych wokalach. Nie ma tu wirtuozerskich popisów czy chwytliwych melodii a całość jest dość grubymi nićmi szyta. Jednak obcowanie z "Nihilist" jest niczym przebywanie w nieznanym pomieszczeniu, w którym panuje całkowity mrok, powolne rozpoznawanie go jedynie za pomocą dotyku i odkrywanie skrywanych przez nie tajemnic, z dodatkową świadomością, iż jesteśmy obserwowani przez chorego zwyrodnialca, który nas w nim zamknął. Może to chwilami doprowadzać do obłędu i namieszać w głowie tak mocno, że nie wiadomo czy słyszymy dudniące jak młot własne serce, czy to może sam Diabeł usiadł nam na ramieniu. Z drugiej strony jest to płyta zero-jedynkowa. Albo się w nią zanurzysz całkowicie, albo odepchnie cię zanim się jeszcze skończy. Dla mnie jest to najlepszy do tej pory krążek K.F.R. - niesamowicie intrygujący, mroczny i dziwny, po prostu wypełniony po brzegi złem. Sprawdźcie go. Jeśli po dwóch – trzech utworach nie poczujecie wspólnych wibracji, możecie sobie odpuścić. Jeśli natomiast dobrniecie do końca i będziecie pragnęli więcej – wasze dusze należą już do Niego.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz