K.F.R.
"Nihilist"
Purity
Through Fire 2020
Trochę
się zdziwiłem sprawdzając dyskografię tego jednoosobowego
projektu z Francji. Okazuje się bowiem, że "Nihilst" to
już dziewiąty duży album w jego dyskografii. Dodając do tego nie
mniej pomniejszych wydawnictw, a to wszystko wydane na przestrzeni
sześciu lat, czyni go wyjątkowo wręcz płodnym. Osobiście znam
wydawnictwa K.F.R. dość wyrywkowo, jednak "Nihilist" jest
pierwszym, który zaintrygował mnie po całości. Może dlatego, że
muzyka Francuza po raz pierwszy poddana została profesjonalnemu
masteringowi, co zrobiło robotę, bo nareszcie brzmi jak powinna.
Dodatkowo nie da się zaprzeczyć, że sam kompozytor dojrzał
muzycznie, dzięki czemu wszystko zaczęło nabierać odpowiednich
kształtów. Powiedzieć, że "Nihilist" to album black
metalowy to trochę mało. Faktycznie, ta muzyka wyraźnie osadzona
jest w tym nurcie, nawet w najsurowszej jego odmianie, jednak nie
brak w niej dość odległych inspiracji i nietypowych rozwiązań.
Można usłyszeć tu elementy industrialne czy ambientowe a całość
pokryta jest aurą dziwności i niesamowitości. Dzięki temu dźwięki
tworzone przez K.F.R. są oryginalne i rozpoznawalne, co na
dzisiejszej scenie nie należy raczej do codzienności. Ich podstawą
jest niesamowity klimat budzący wewnętrzny niepokój, pełen
mizantropii i beznadziei, pozbawiony jakichkolwiek uczuć
pozytywnych. Muzycznie natomiast wszystko oparte jest na raczej
prostych akordach, często wielokrotnie powtarzanych i
podkolorowanych nieco klawiszowym tłem, budujących atmosferę grozy
samplach i charakterystycznie deklamowanych wokalach. Nie ma tu
wirtuozerskich popisów czy chwytliwych melodii a całość jest dość
grubymi nićmi szyta. Jednak obcowanie z "Nihilist" jest
niczym przebywanie w nieznanym pomieszczeniu, w którym panuje
całkowity mrok, powolne rozpoznawanie go jedynie za pomocą dotyku i
odkrywanie skrywanych przez nie tajemnic, z dodatkową świadomością,
iż jesteśmy obserwowani przez chorego zwyrodnialca, który nas w
nim zamknął. Może to chwilami doprowadzać do obłędu i namieszać
w głowie tak mocno, że nie wiadomo czy słyszymy dudniące jak młot
własne serce, czy to może sam Diabeł usiadł nam na ramieniu. Z
drugiej strony jest to płyta zero-jedynkowa. Albo się w nią
zanurzysz całkowicie, albo odepchnie cię zanim się jeszcze
skończy. Dla mnie jest to najlepszy do tej pory krążek K.F.R. -
niesamowicie intrygujący, mroczny i dziwny, po prostu wypełniony po
brzegi złem. Sprawdźcie go. Jeśli po dwóch – trzech utworach
nie poczujecie wspólnych wibracji, możecie sobie odpuścić. Jeśli
natomiast dobrniecie do końca i będziecie pragnęli więcej –
wasze dusze należą już do Niego.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz