wtorek, 25 listopada 2025

Recenzja Eldur „Rituals of Death and Necromancy”

 

Eldur

„Rituals of Death and Necromancy”

ATMF 2025

Eldur to solowy projekt islandzkiego muzyka, którym jest niejaki Einar Thorberg Guðmundsson, udzielający się także w takich kapelach jak chociażby Thule, Curse czy Potentiam. Pod swym szyldem gra on od 2020 roku i jak dotąd, wydawniczo zaistniał na splicie z Heljarmadr oraz epce, która ukazała się cztery lata temu. Pod koniec października została opublikowana jego debiutancka płyta, która zawiera niespełna trzy kwadranse black metalu. Muzyka zawarta na tym albumie nie jest do końca typowym przedstawicielem tego gatunku, bo składa się z trzech, przenikających się sposobów nie tylko na czarcie rzępolenie. Nawiasem mówiąc jest to starannie skonstruowany materiał, który zespala w sobie tradycyjną diabelszczyznę z jej progresywnym ujęciem i elementami właściwymi dla doom metalu. Klasyczne, wartkie kostkowanie i tremolo mieszają się na nim z dusznymi i przytłaczającymi akordami, do których Eldur dodaje sporo, dość wyrafinowanych riffów o modernistycznej proweniencji. Fuzja ta kreuje black metal, który zaskakuje stale zmieniającymi się formami, agogiką (choć przeważnie jest ona szybka) i wielowarstwowością, skutkującą momentami dość zawiłymi rozwiązaniami. Nie jest to jednak współczesny, islandzki bleczur, puszący się swoim monumentalizmem wyrażonym poprzez zwarte tekstury dźwiękowe i gorące dysonanse, bowiem Eldur komponuje swoją autorską jego wersję w oparciu o fundamentalną podbudowę. Jednakże nie trzyma się jej twardo i zmienia nieco jej strukturę, wpuszczając do konstrukcji „Rituals of Death and Necromancy” jedynie wspomniane doom metalowe wpływy, które objawiają się chwilami w ciężkich, monolitycznych akordach, niosących ze sobą specyficzną dla tego stylu melodykę oraz szereg modernistycznych zawijasów i zwrotów akcji. Einar do całości dodaje pokaźną dawkę syntezatorów, które nadają utworom odrobinę baśniowego sznytu, ale przede wszystkim niesamowicie podbijają ich rozmach. Pierwszy krążek tego Islandczyka to wielowymiarowy, lecz i klasyczny black metal, którego charakter został rozszerzony „obcymi” naleciałościami. Łączy w sobie agresję z liryzmem o ponurym wydźwięku. Zagrany na zimnych gitarach, którym towarzyszy mocna sekcja rytmiczna i świetne wokale. Niestety mam z tą płytą jeden problem, ponieważ odnoszę wrażenie, że mało w niej naturalizmu, a za dużo kompozytorskiego kunsztu, w wyniku którego został z inżynieryjną dokładnością stworzony na pięciolinii, gdzie rozpisano jego poszczególne części składowe, które precyzyjnie zespolono w jedną, doskonale zorganizowaną całość. Pomijając to odczucie, obiektywnie muszę stwierdzić, że jest to bardzo dobra rogacizna, której dobrze się słucha. Polecam, ponieważ obcowanie z „Rituals of Death and Necromancy” gwarantuje odpowiednie emocje.

shub niggurath




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz