Eldur
„Rituals
of Death and Necromancy”
ATMF 2025
Eldur
to solowy projekt islandzkiego muzyka, którym jest niejaki Einar Thorberg
Guðmundsson, udzielający się także w takich kapelach jak chociażby Thule, Curse
czy Potentiam. Pod swym szyldem gra on od 2020 roku i jak dotąd, wydawniczo
zaistniał na splicie z Heljarmadr oraz epce, która ukazała się cztery lata
temu. Pod koniec października została opublikowana jego debiutancka płyta,
która zawiera niespełna trzy kwadranse black metalu. Muzyka zawarta na tym
albumie nie jest do końca typowym przedstawicielem tego gatunku, bo składa się
z trzech, przenikających się sposobów nie tylko na czarcie rzępolenie. Nawiasem
mówiąc jest to starannie skonstruowany materiał, który zespala w sobie
tradycyjną diabelszczyznę z jej progresywnym ujęciem i elementami właściwymi
dla doom metalu. Klasyczne, wartkie kostkowanie i tremolo mieszają się na nim z
dusznymi i przytłaczającymi akordami, do których Eldur dodaje sporo, dość
wyrafinowanych riffów o modernistycznej proweniencji. Fuzja ta kreuje black
metal, który zaskakuje stale zmieniającymi się formami, agogiką (choć
przeważnie jest ona szybka) i wielowarstwowością, skutkującą momentami dość
zawiłymi rozwiązaniami. Nie jest to jednak współczesny, islandzki bleczur,
puszący się swoim monumentalizmem wyrażonym poprzez zwarte tekstury dźwiękowe i
gorące dysonanse, bowiem Eldur komponuje swoją autorską jego wersję w oparciu o
fundamentalną podbudowę. Jednakże nie trzyma się jej twardo i zmienia nieco jej
strukturę, wpuszczając do konstrukcji „Rituals of Death and Necromancy” jedynie
wspomniane doom metalowe wpływy, które objawiają się chwilami w ciężkich,
monolitycznych akordach, niosących ze sobą specyficzną dla tego stylu melodykę
oraz szereg modernistycznych zawijasów i zwrotów akcji. Einar do całości dodaje
pokaźną dawkę syntezatorów, które nadają utworom odrobinę baśniowego sznytu,
ale przede wszystkim niesamowicie podbijają ich rozmach. Pierwszy krążek tego
Islandczyka to wielowymiarowy, lecz i klasyczny black metal, którego charakter
został rozszerzony „obcymi” naleciałościami. Łączy w sobie agresję z liryzmem o
ponurym wydźwięku. Zagrany na zimnych gitarach, którym towarzyszy mocna sekcja
rytmiczna i świetne wokale. Niestety mam z tą płytą jeden problem, ponieważ
odnoszę wrażenie, że mało w niej naturalizmu, a za dużo kompozytorskiego
kunsztu, w wyniku którego został z inżynieryjną dokładnością stworzony na
pięciolinii, gdzie rozpisano jego poszczególne części składowe, które precyzyjnie
zespolono w jedną, doskonale zorganizowaną całość. Pomijając to odczucie,
obiektywnie muszę stwierdzić, że jest to bardzo dobra rogacizna, której dobrze
się słucha. Polecam, ponieważ obcowanie z „Rituals of Death and Necromancy”
gwarantuje odpowiednie emocje.
shub
niggurath

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz