piątek, 28 listopada 2025

Recenzja Now I've Done It “An Ill Guest”

 

Now I've Done It

“An Ill Guest”

Independent 2025

Tej płyty chciałem posłuchać już od dobrego miesiąca, ale jakoś nie potrafiłem znaleźć czasu. Że się wykręcam? Nie. Bo, po pierwsze, już okładka sugeruje, że jest to coś niecodziennego. Dwa – nazwa, kompletnie niemetalowa, sugerująca awangardowe podejście do tematu. I trzy – płyta ta trwa ponad pięćdziesiąt minut, a biorąc pod uwagę punkty wcześniejsze, do takich rzeczy nie siada się w przeciągu. Na rzeczy dziwne trzeba mieć, tak zwany, dzień. Kiedy on w końcu nadszedł, i zatopiłem się w debiutancki album Amerykanów, to bardzo długo z niego nie wypłynąłem. Wszelkie moje podejrzenia, domysły, czy oczekiwania spełniły się co do joty. Faktycznie „An Ill Guest” jest krążkiem… popierdolonym. Czymś, co, nawet jeśli chciałbym porównać do jakichś klasycznych w temacie zespołów, to bezpośrednio bym nie potrafił. Wyobraźcie sobie mieszankę Ved Buens Ende, Cradle of Filth (głównie w temacie teatralności) i niektórych dokonań Devina Townsenda. Dorzućcie do tego elementy jazzowe, trochę „komedii” rodem z wesołego miasteczka, czy też nawet czegoś na kształt Flamenco, albo popisów na pianinie. To, jeśli chodzi o muzykę, a wokale? Są zaśpiewy, mniej lub bardziej melodyjne, w przeróżnych tonacjach, są blackmetalowe wrzaski, nawet chwilami pojawiają się growle, a w tle gdzieniegdzie udzielają się chyba nawet niewiasty (choć pewności tu nie mam). Brzmi niestrawnie? Brzmi niezdrowo? To i nawet lepiej. Bo ten album bynajmniej nie jest przeznaczony dla twardogłowych ortodoksów. Im głębiej się wchodzi w ten dziwny „park rozrywki”, tym więcej zaskakujących rozwiązań znajdujemy. Niektóre mocno nadszarpujące psychikę, inne nieco zabawne. I tak się w sumie zastanawiam, czy muzycy tworzący Now I’ve done It to aby nie pensjonariusze jakiegoś zakładu zamkniętego, bo zdrowo myślący człowiek chyba by tego wszystkiego do kupy nie poskładał. Przecież to jest muzyka przypominająca obraz złożony z wciśniętych na siłę puzzli z przynajmniej pięciu różnych zestawów. Ale najlepsze, że z każdym kolejnym odsłuchem te wariacje wchodzą w głowę coraz głębiej, na tyle ryjąc mózg, iż zastanawiam się, czy aby jutro obudzę się takim samym człowiekiem jakim jestem dziś. Panowie z Pensylwanii mocno popłynęli, niemal jak chłopaki w „Kac Vegas”. Polecam ten krążek zwłaszcza tym, którzy mają poczucie humoru, lubią rzeczy pojebane, i czasem serwują sobie coś odmiennego na odtrutkę. Będą państwo zadowoleni.

- jesusatan




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz