Now I've Done It
“An Ill Guest”
Independent 2025
Tej płyty chciałem posłuchać już od dobrego
miesiąca, ale jakoś nie potrafiłem znaleźć czasu. Że się wykręcam? Nie. Bo, po
pierwsze, już okładka sugeruje, że jest to coś niecodziennego. Dwa – nazwa,
kompletnie niemetalowa, sugerująca awangardowe podejście do tematu. I trzy –
płyta ta trwa ponad pięćdziesiąt minut, a biorąc pod uwagę punkty wcześniejsze,
do takich rzeczy nie siada się w przeciągu. Na rzeczy dziwne trzeba mieć, tak
zwany, dzień. Kiedy on w końcu nadszedł, i zatopiłem się w debiutancki album
Amerykanów, to bardzo długo z niego nie wypłynąłem. Wszelkie moje podejrzenia,
domysły, czy oczekiwania spełniły się co do joty. Faktycznie „An Ill Guest”
jest krążkiem… popierdolonym. Czymś, co, nawet jeśli chciałbym porównać do
jakichś klasycznych w temacie zespołów, to bezpośrednio bym nie potrafił.
Wyobraźcie sobie mieszankę Ved Buens Ende, Cradle of Filth (głównie w temacie
teatralności) i niektórych dokonań Devina Townsenda. Dorzućcie do tego elementy
jazzowe, trochę „komedii” rodem z wesołego miasteczka, czy też nawet czegoś na
kształt Flamenco, albo popisów na pianinie. To, jeśli chodzi o muzykę, a
wokale? Są zaśpiewy, mniej lub bardziej melodyjne, w przeróżnych tonacjach, są
blackmetalowe wrzaski, nawet chwilami pojawiają się growle, a w tle
gdzieniegdzie udzielają się chyba nawet niewiasty (choć pewności tu nie mam).
Brzmi niestrawnie? Brzmi niezdrowo? To i nawet lepiej. Bo ten album bynajmniej
nie jest przeznaczony dla twardogłowych ortodoksów. Im głębiej się wchodzi w
ten dziwny „park rozrywki”, tym więcej zaskakujących rozwiązań znajdujemy.
Niektóre mocno nadszarpujące psychikę, inne nieco zabawne. I tak się w sumie
zastanawiam, czy muzycy tworzący Now I’ve done It to aby nie pensjonariusze
jakiegoś zakładu zamkniętego, bo zdrowo myślący człowiek chyba by tego
wszystkiego do kupy nie poskładał. Przecież to jest muzyka przypominająca obraz
złożony z wciśniętych na siłę puzzli z przynajmniej pięciu różnych zestawów.
Ale najlepsze, że z każdym kolejnym odsłuchem te wariacje wchodzą w głowę coraz
głębiej, na tyle ryjąc mózg, iż zastanawiam się, czy aby jutro obudzę się takim
samym człowiekiem jakim jestem dziś. Panowie z Pensylwanii mocno popłynęli,
niemal jak chłopaki w „Kac Vegas”. Polecam ten krążek zwłaszcza tym, którzy
mają poczucie humoru, lubią rzeczy pojebane, i czasem serwują sobie coś
odmiennego na odtrutkę. Będą państwo zadowoleni.
-
jesusatan

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz