piątek, 23 czerwca 2023

Recenzja XALPEN „The Curse of Kwányep”

 XALPEN

„The Curse of Kwányep”

Black Lodge Records 2023

Z Chilijską hordą Xalpen mięliście już do czynienia, o ile zapoznaliście się z moją recenzją ich pierwszego długogrającego krążka „SawkenXo’on”. Wszyscy, którzy wówczas sięgnęli po ten album, mogą także śmiało zamawiać sobie ich pełną dwójeczkę „The Curse of Kwányep”, którą to swą pieczęcią ponownie sygnuje Black Lodge Records. Osiadłe podobno w tej chwili w Szwecji trio ponownie serwuje słuchaczowi jadowity Black Metal będący połączeniem klasycznej, skandynawskiej szkoły II fali gatunku z dzikim, bestialskim odłamem południowoamerykańskim. Królują tu więc zimne, surowe riffy, rozrywające linie basu, siarczyste beczki, jak i bluźnierczy scream. Chłodne, przesiąknięte ciemnością melodie kierują nasze myśli w stronę diabelskiej Szwecji pokroju Dark Funeral, Setherial, czy Watain, barbarzyńskie, okrutne, złowrogie partie mogą kojarzyć się natomiast z Kratherion, Slaughtbbath, Atomicide, Ejecutor, czy Force of Darkness. Jest to zatem w linii prostej naturalna kontynuacja i rozwiniecie stylu znanego już z „Sawken…”, jednak mimo to „Klątwa Kwányep’a” (czyli Boga-szamana zamieszkującego ziemię w epoce mitycznej. On to wg legend sprowadził na ziemię z północnego nieba śmierć, jaką znamy) podoba mi się zdecydowanie bardziej. Sprawiają to rytualno-obrzędowe elementy, jakie napotkamy na tym krążku, oraz transowe, nawiedzone wibracje i mistyczno-okultystyczny feeling, jaki unosi się nad tymi dźwiękami. Poza tym o piekło całe lepiej prezentują się tu wiosła. Ich niekiedy niezgorzej popaprana struktura, taktownie użyte atonalne akordy, jak i same riffy poniewierają konkretnie i robią robotę, zwłaszcza że ich brzmienie jest smoliste i ciężkie, a jednocześnie wali siarą jak ta lala. Wyśmienicie rzeźbi tu także pałker, zwłaszcza mocno plemienne rytmy, jakie potrafi zaprezentować, podkręcają wydatnie ceremonialną aurę tej płyty. Doprawdy, bardzo dobry materiał. Nie rozumiem tylko, po chuja Wacława na wersji cd znalazł się bonusowy wałek, czyli cover Angeles del Infierno „Diabolica”? Może to i dla hordy jakiś ważny zespół, a może panowie chcieli pokazać, że potrafią zagrać klasyczny Heavy? Mało to istotne. Istotne za to jest to, że utwór ten ni cholery nie pasuje do zawartości tego krążka, irytuje, rozbija jego zwarty charakter i najzwyczajniej w świecie psuje ostateczny odbiór tego materiału. Proponuję więc olać go ciepłym strumieniem moczu i w ogóle go nie słuchać, aby nie rujnować sobie przyjemności obcowania z tym naprawdę udanym krążkiem.

 

Hatzamoth


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz