Sammath
„Grebbeberg”
Hammerheart Records 2023
Ale
ze mnie black metalowiec. Cienki jestem jak barszcz. Ta kapela istnieje od 1994
roku, a ja mam czelność spotkać się z nią pierwszy raz. Pierwszy raz bywa
stresujący, ale tych pierwszych razów miałem tyle, że chuj w to. Dla tych
chłopaków to już siódma płyta jaką wydają. Nie znam poprzednich, lecz
interesuje mnie obecna, czyli „Grbbeberg”. To osiem kawałków wojowniczo
nastawionego black metalu w stylu Marduk. Dźwięki płyną szybko i nieubłaganie.
Nie do końca zimne gitary wygrywają bitewne melodie, za którymi z lekką
zadyszką podąża znana nie od dziś sekcja, żeby nie wspomnieć o siarczystych
wokalach. Chłopaki napierdalają z dokładnością maszyny cyfrowej. Jadą z koksem
ostro i do przodu. Mielą mózg na miazgę, zahaczając przy tym delikatnie o
rejony war metalowe. Generalnie suną do przodu bez pardonu, paląc obszar niczym
urządzenia firmy Zippo, aby za chwilę go zamrozić za pomocą suchego lodu. Ten
związek chemiczny w normalnych warunkach się nie topi tylko sublimuje, czyli
przechodzi ze stanu stałego w gazowy z pominięciem stanu ciekłego. Podobnie
jest z muzyką Sammath. Ostra jazda bez ustanku, zwiastująca nienawiść i brak
podorządkowania. Czasami urozmaicona ciekawym tremolo bądź odgłosami ze
współczesnych pól bitewnych. Armaty huczą, karabiny strzelają, a riffy im
wtórują wraz ze śpiewakiem, skrzeczącym swe rozkazy. Niby jest fantastycznie,
ale jak już opadnie ten poligonowy kurz to nie zostaje nic. Nagle lód znika i
jest tylko powietrze. Niestety jest tu jednostajnie i nudno. Wszystkie utwory
są na jedno kopyto i zlewają się ze sobą. Jak wspomniany odczynnik nagle
przestają istnieć, nie pozostawiając po sobie żadnego wspomnienia. Ot taka tam
nakurwianka na raz, jak śledzik.
shub
niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz