Cortege
„Vandari”
A.D.G. Rec. 2023
Mimo, iż rodzimy Cortege obecni są na scenie, z
kilkuletnią przerwą, już od roku dziewięćdziesiątego szóstego, i dochrapali się
trzech demówek oraz dwóch pełnych wydawnictw, to „Vandari” jest moim pierwszym
spotkaniem z muzyką tego zespołu. Najczęściej w takich sytuacjach mój mózg
podświadomie wysyła mi sygnał, że taki band może być co najwyżej średni, skoro
jego nazwa nigdy nie obiła mi się o uszy. A jednak kilka lat człowiek w tym
grajdole siedzi. No ale nie zaprzeczę, że żadnej stuprocentowej reguły tu nie
ma, więc bez zbędnych oczekiwań, na chłodno odpaliłem sobie „Vandari” i
patrzyłem, co się będzie działo. A dzieje się całkiem sporo, choć w dość mocno
ograniczonych ramach. Kosztujemy tu czystego death metalu, z minimalistycznymi,
śladowymi wręcz, wpływami gatunków okołobiegunowych. Na szczęście inspiracje
rybniczan pochodzą głównie z epoki staroszkolnej, co poniekąd trąciło,
tradycyjnie zresztą, moją strunę sentymentu. Powiem jednak wprost. Otwierający
całość „Reluded” mnie nie zachwycił. Może ze względu na zbytnią powtarzalność
głównego motywu. Ale później było już tylko lepiej. Panowie niczego nowego na
siłę nie wymyślają. Tutaj wszystko oparte jest o stare i sprawdzone wzorce.
Słychać w tych kompozycjach sporą garść Morbid Angel, zarówno patrząc na sposób
riffowania jak i partie solowych. Pod względem agresji i wściekłości, przede
wszystkim w szybszych partiach, można z kolei pomyśleć o zespole Bentona.
Gdzieniegdzie z kolei sekcja rytmiczna jak żywo kojarzy mi się ze… Strapping
Young Lad. A na dokładkę dorzuciłbym jeszcze, że muzyka Cortege dość mocno
śmierdzi naszymi rodzimymi klasykami, żeby wymienić jedynie Vader, Decapitated
czy Yattering. Te dwanaście, trwających do kupy niemal pięćdziesiąt minut,
numerów to taki solidny przegląd klasyki. Znajdziecie tu galopady, melodyjne
zwolnienia i, przede, wszystkim, średnie tempa z naprawdę mocarnymi riffami. A
olbrzymią zaletą tego krążka jest to, że on naprawdę rośnie w miarę jedzenia, a
rzeczone pięćdziesiąt minut mija za każdym razem coraz szybciej. Jeśli miałbym
mówić o minusach, to pewnie w pierwszej kolejności wskazałbym na brzmienie,
któremu przydałoby się nieco więcej podbicia, bo chwilami jeździ to nieco
płasko. Z drugiej jednak strony, kto mnie zna, ten wie, że lepiej mi wchodzi
niedopracowanie niż nadprodukcja. Marudzić zatem nie mam nad czym. Może i
Cortege nie sprawią, że ściany się zatrząsa a mury runą, ale też i nie wywołają
u aniołków zluzowania zwieraczy. Innymi słowy, nie jest to mistrzostwo świata,
ale przy gównie to nawet nie leżało. Bardzo solidny materiał, który, jeśli
poświęcić mu chwilę, niejednemu zrobi dzień, by nie powiedzieć tydzień. Ja se
czasem wrócę.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz