sobota, 24 czerwca 2023

Recenzja Cortege „Vandari”

 

Cortege

„Vandari”

A.D.G. Rec. 2023

Mimo, iż rodzimy Cortege obecni są na scenie, z kilkuletnią przerwą, już od roku dziewięćdziesiątego szóstego, i dochrapali się trzech demówek oraz dwóch pełnych wydawnictw, to „Vandari” jest moim pierwszym spotkaniem z muzyką tego zespołu. Najczęściej w takich sytuacjach mój mózg podświadomie wysyła mi sygnał, że taki band może być co najwyżej średni, skoro jego nazwa nigdy nie obiła mi się o uszy. A jednak kilka lat człowiek w tym grajdole siedzi. No ale nie zaprzeczę, że żadnej stuprocentowej reguły tu nie ma, więc bez zbędnych oczekiwań, na chłodno odpaliłem sobie „Vandari” i patrzyłem, co się będzie działo. A dzieje się całkiem sporo, choć w dość mocno ograniczonych ramach. Kosztujemy tu czystego death metalu, z minimalistycznymi, śladowymi wręcz, wpływami gatunków okołobiegunowych. Na szczęście inspiracje rybniczan pochodzą głównie z epoki staroszkolnej, co poniekąd trąciło, tradycyjnie zresztą, moją strunę sentymentu. Powiem jednak wprost. Otwierający całość „Reluded” mnie nie zachwycił. Może ze względu na zbytnią powtarzalność głównego motywu. Ale później było już tylko lepiej. Panowie niczego nowego na siłę nie wymyślają. Tutaj wszystko oparte jest o stare i sprawdzone wzorce. Słychać w tych kompozycjach sporą garść Morbid Angel, zarówno patrząc na sposób riffowania jak i partie solowych. Pod względem agresji i wściekłości, przede wszystkim w szybszych partiach, można z kolei pomyśleć o zespole Bentona. Gdzieniegdzie z kolei sekcja rytmiczna jak żywo kojarzy mi się ze… Strapping Young Lad. A na dokładkę dorzuciłbym jeszcze, że muzyka Cortege dość mocno śmierdzi naszymi rodzimymi klasykami, żeby wymienić jedynie Vader, Decapitated czy Yattering. Te dwanaście, trwających do kupy niemal pięćdziesiąt minut, numerów to taki solidny przegląd klasyki. Znajdziecie tu galopady, melodyjne zwolnienia i, przede, wszystkim, średnie tempa z naprawdę mocarnymi riffami. A olbrzymią zaletą tego krążka jest to, że on naprawdę rośnie w miarę jedzenia, a rzeczone pięćdziesiąt minut mija za każdym razem coraz szybciej. Jeśli miałbym mówić o minusach, to pewnie w pierwszej kolejności wskazałbym na brzmienie, któremu przydałoby się nieco więcej podbicia, bo chwilami jeździ to nieco płasko. Z drugiej jednak strony, kto mnie zna, ten wie, że lepiej mi wchodzi niedopracowanie niż nadprodukcja. Marudzić zatem nie mam nad czym. Może i Cortege nie sprawią, że ściany się zatrząsa a mury runą, ale też i nie wywołają u aniołków zluzowania zwieraczy. Innymi słowy, nie jest to mistrzostwo świata, ale przy gównie to nawet nie leżało. Bardzo solidny materiał, który, jeśli poświęcić mu chwilę, niejednemu zrobi dzień, by nie powiedzieć tydzień. Ja se czasem wrócę.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz