czwartek, 22 października 2020

Recenzja Ceremonial Bloodbath "The Tides of Blood"

 

Ceremonial Bloodbath

"The Tides of Blood"

Sentient Ruin Laboratories 2020

Przypływy Krwi zaczynają się niepozornie. Można pomyśleć, że to kolejna, jedna z wielu, war metalowa płyta. Słyszymy intro a zaraz po nim toporne i prymitywne łypanie pod dyktando CKM-u. Nie okłamujmy się jednak, tego typu granie stanowi faktycznie podstawę tego krążka. Gotuje się bowiem w nim od piwnicznego gruzu i kultu cmentarzyska Ross Bay a słyszane już z tysiąc razy riffy, raz po raz przeplatane charakterystycznymi sprzężeniami, wiją się nieustannie w marszowym rytmie niczym robale w padlinie. Rzecz w tym, że szybko okazuje się, iż pod tą grubo ciosaną cmentarną powłoką Kanadole ukryli wiele innych elementów układanki, niekoniecznie inspirowanych wyłącznie Blasphemy czy Archgoat. Jednym z nich mogą być choćby bardzo melodyjne jak na wspomniany gatunek linie gitarowe w końcówce "Hordes of Demon Feeding", niby kompletnie z innej bajki, jednak jakże płynnie wkomponowujące się w całość. To jeszcze nic. Amerykanie chwilami podróżują dalej, docierając nawet pod narkotyczne, mocno fińskie brzmienia spod znaku Oranssi Pazuzu (lub Dolorian, jak kto woli), choćby w "Hammer Throne" czy "Seven Wells". Żeby jednak nie zapomnieć, iż Szatana kochać należy miłością bezwzględną, są na tym albumie także kozy, czyli krótkie interludium w postaci "The Void Staring Back". I co prawda wszystkie te dodatki i urozmaicenia czynią ten krążek ciekawszym i niebanalnym, lecz ani odrobinę nie zmniejszają jego siły rażenia. Ceremonial Bloodbath równie mocno gniotą powolnymi, prawie że doomowymi fragmentami, co dewastują kanonadami rodem z epoki kamienia łupanego. I w tym właśnie chyba cały szkopuł, że owa pierwotna prostota została tu zaprezentowana w jakby innych szatach. Wszystko jest tu niby oparte na starych, sprawdzonych wzorcach, a jednak zagrane inaczej. No posłuchajcie choćby solówek świdrujących w tle we wspomnianym już "Hordes of Demon Feeding". To nie jest li tylko dzikie gryzienie strun a mimo wszystko wierci dziurę w głowie tak samo skutecznie jak pierwowzór. Takich nowych-starych elementów można na tym albumie znaleźć zdecydowanie więcej, jednak nie będę wykładał w tym momencie wszystkich kart na stół. Uważam, że każdy maniak klimatów Blasphemopodobnych powinien sprawdzić ten materiał. Na mnie zrobił naprawdę potężne wrażenie.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz