niedziela, 25 października 2020

Recenzja DEAD CARNAGE „From Hell for Hate”

 

DEAD CARNAGE

„From Hell for Hate”

Immortal Souls Productions 2020

Zabierając się za drugi long czeskiego Dead Carnage, najpierw przestudiowałem notki promocyjne podesłane z wytwórni, z których to dowiedziałem się, że panowie rzeźbią w klasycznym Death Metalu, co było wiadomością zdecydowanie pozytywną. Zerknąłem następnie na zdjęcie zespołu, na którym pręży swe torsy piątka jegomości, których czas specjalnie nie oszczędzał. Widać po nich, że nie są nowicjuszami na scenie, z niejednego, metalowego pieca spleśniały chleb żarli (tworzyli bowiem lub nadal tworzą w Antigod, Disfigured Corpse, Silva Nigra, czy Bloody Obsession) i wypili zapewne morze alkoholu wszelakiego. Kurna, swoje chłopy, bez dwóch zdań. Po tych wstępnych oględzinach wiedziałem już z dużym prawdopodobieństwem, że spodoba mi się ta płytka, i nie pomyliłem się. Chłopaki piłują bowiem tradycyjny, oldschool’owy, korzenny, ociężały Metal Śmierci, który, choć rewelacją żadną nie jest, to w chuj robi mi dobrze. Dead Carnage swoim podejściem do Death Metalu przypominają mi nieco grający w zasadzie to samo od 100 lat Master. Podobnie, jak Paul Speckman, oni również tworzą swe dźwięki w naturalny, autentyczny, szczery sposób,bez jakiegokolwiek ciśnienia, nie oglądając się na innych i mając głęboko w dupie wszelakie mody i trendy, czego efektem są dźwięki, które gniotą solidnie i potrafią spuścić konkretny wpierdol. Nie uświadczysz tu Bracie wyścigów ze światłem, upychania miliona riffów w jednej sekundzie, czy awangardowej masturbacji nad instrumentami. W zamian otrzymujemy natomiast równą, motoryczną, grubą sekcję, tłuste, intensywne wiosła i przeżarty gorzałą, zaflegmiony, nieco niechlujny, naturalny growling. Jest tu również trochę naleciałości z koszernego Thrash Metalu, więc ta produkcja ma niezgorszy, odpowiednio zaostrzony pazur i tnie niczym tatowa brzytwa. Słychać w tym luźne, nienachalne inspiracje klasycznymi dokonaniami Asphyx, Unleashed (zwłaszcza w sferze rytmicznej), Benediction, Bolt Thrower, czy Vader, a zagęszczony groove obecny na tej płycie przypomina produkcje Six Feet Under, Obituary, czy pierwsze płyty Jungle Rot. Na żywca te wałki z pewnością niszczą, innej kurwa opcji nie widzę! Jeżeli zatem moi drodzy cenicie sobie, podobnie jak ja, autentyczny, szczery, oldschool’owy Death Metal, to nie wahajcie się, tylko kupcie ten album, nie zawiedziecie się.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz