sobota, 24 października 2020

Recenzja KIRA „Peccatum Et Blasphemia”

 

KIRA

Peccatum Et Blasphemia”

Ossuary Records 2020

Kira zaatakowała ponownie! Ten ansambl z naszego podwórka złożony z doświadczonych muzyków, którzy swe szlify zdobywali w takich grupach jak: Nomad, Ethelyn, Repossession, Deathstorm, Nemrod, czy Skullthrone przy wsparciu Ossuary Records ukazuje swe bluźniercze wizje, które materializują się na wydanym w tym roku, drugim, pełnym albumie, nazwanym „Peccatum Et Blasphemia”. Materiał ten, to prawie 46 minut dobrze skoordynowanego, poczerniałego mocno Death Metalu, który wpierdol spuszcza niezgorszy i może robić wrażenie. Świetną robotę czynią tu wiosła (swego talentu w tej materii użyczył na tej produkcji nawet Seth, jeden z filarów Behemoth i lider Nomad). Ich jadowite, nienawistne, siarczyste riffy z zaakcentowanymi melodyjnymi strukturami sieją konkretne spustoszenie, a wolniejsze, miażdżące pasaże, podczas których gitary szyją gęstym ściegiem gniotą z potworną siłą, a do tego tworzą cudownie duszną, mroczną, miazmatyczną, okultystyczną atmosferę. Bardzo dobre są również dysonansowe harmonie i swobodnie płynące, przesycone pewnego rodzaju melancholią partie solowe, które dodają przestrzeni i wpuszczają w ten piekielny monolit spore ilości powietrza. Nie można nie wspomnieć także o konkretnie szarpiącym wnętrzności basie, którego nieźle momentami pokręcone partie potrafią mocno przeorać beret. Beczki oczywiście napierdalają z pełną mocą niezależnie od tego, czy spuszczają na nasze głowy kanonady blastów, czy wgniatają w podłoże potężnymi, wolniejszymi fragmentami. Demoniczne wokale idealnie pasują do tej diabelskiej muzy, choć wydaje mi się, że czasami zupełnie niepotrzebnie przepuszczane są przez dodatkowe, studyjne efekty (jeżeli się mylę, to dokonam samo ubiczowania i w ramach pokuty pójdę na kolanach do Lichenia lub Częstochowy). Klasyczne w wyrazie Black/Death Metalowe dźwięki sprytnie wzbogacono dodatkowymi środkami wyrazu, od spokojniejszych, bardziej stonowanych momentów poprzez rozległe zastosowanie schowanych na drugim planie orkiestracji, aż do umiejętnie wplecionych patentów skręcających w rejony progresywne. Muza zawarta na „Peccatum…” naprawdę żre (mimo że album ten nie jest żadną jutrzenką gatunku), a posępna, infernalna atmosfera wylewająca się z tych wałków hipnotyzuje i wciąga. Brzmienie jest dosyć surowe, ale zarazem soczyste, choć wg mnie przydałoby się nieco więcej mięcha na wiosłach, ciężar beczek też mógłby być nieznacznie większy, a blachy bardziej wyraziste, ale taką wizję tej produkcji mieli muzycy, więc nie będę się czepiał tych szczegółów, gdyż w gruncie rzeczy to bardzo dobry w swej klasie album, który bez wątpienia znajdzie wielu zwolenników.


Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz