czwartek, 29 października 2020

Recenzja Witchbones "Akasha 2: The Lost Demos / Akasha 3: Salt, Sea, Blood and Fire"

 

Witchbones

"Akasha 2: The Lost Demos / Akasha 3: Salt, Sea, Blood and Fire"

Morbid Chapel 2020


Nie tak dawno wylewałem tu swoje myśli na temat trzeciej płyty Witchbones, będącej oficjalnym zamknięciem działalności Vardlokkera pod tym szyldem. Jednak dzięki uprzejmości Morbid Chapel Records otrzymujemy jeszcze swojego rodzaju postludium w postaci dwóch demówek, wydanych dawno temu w niskim nakładzie na taśmie i obecnie kompletnie niedostępnych. Jako iż obie pochodzą z tego samego okresu i nie różnią się zbytnio pod względem klimatu, postanowiłem przybliżyć ich zawartość w jednym tekście. Tym bardziej, że przez ostatnie dni i tak w zasadzie słuchałem ich jedna po drugiej, traktując jako twórczość dokumentującą działanie rzeczonego projektu w roku 2019. I sprawiło mi to ogromną przyjemność, gdyż oba materiały to czystej maści wojenny gruz. Choć bardziej powinienem napisać płynny beton, powolnie zalewający i uśmiercający wszystko co zostanie weń wrzucone. Większość war metalowych pozycji opiera się głównie na jednolitym, ostrym nakurwie. Witchbones, mimo iż czerpie z klasyków tego gatunku, jest inny. W ich muzyce całkiem sporo jest chwytliwych na swój sposób riffów i mnóstwo urozmaicaczy w postaci choćby filmowych sampli, jakiegoś przemówienia radiowego, kościelnych zaśpiewów, utworu w klimatach rytualnych czy też może bardziej plemiennych, czy nawet prostego odcharknięcia. No i właśnie to prostackie splunięcie dużo mówi o samej muzyce. Ona ma z założenia wzbudzać obrzydzenie i odrazę w każdym, kto myśli że metal to są rurki z kremem (że zacytuję narodowego klasyka). Obie, trwające łącznie coś koło 40 minut demówki to bajoro, prawdziwe bagno dźwięku, wciągające z pełną mocą i nie dające szans na ucieczkę bez okaleczenia. Szybkie blasty przechodzą tu w totalne doły, blackmetalowe akordy mutują w doomowe walce i jedynie grzmiący z drugiej linii frontu grobowy wokal pozostaje tak samo złowieszczy przez cały czas, gdy gra muzyka. Muzyka o brzmieniu brudnym niczym przeczołgana sto razy w domowej piwniczce córka Fritzla. Amerykanin serwuje nam burze piaskowe na przemian z przymusową kąpielą w basenie wypełnionym parującą lawą. Co najważniejsze te nagrania z czasem niesamowicie dojrzewają i zdają się być co raz to potężniejsze z każdym kolejnym odsłuchem. "Akasha 2 i 3" to chyba najlepsze, co ten projekt z siebie wypluł – materiał maksymalnie surowy, w chuj mroczny i udowadniający, że najczęściej nagrania demo są szczytowym osiągnięciem niejednego zespołu. I szkoda tylko, że kupi to pewnie z dziesięć osób a reszta sobie co najwyżej odsłucha to z bandcampa. Warto wspierać labele wydające tego typu podziemną muzykę i wysupłać czasem kilka srebrników na jakiś cedek, zwłaszcza z tak dobrym matexem jaki wyrzygał Witchbones. No chyba, że ktoś jest mjentkim chujem robiony i preferuje wspomniane wcześniej rurki... z kremem.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz