sobota, 24 października 2020

Recenzja Benediction "Sciptures"

 Benediction

"Sciptures"

Nuclear Blast 2020

Gdybym miał robić rachunek sumienia i wymienić zespoły, które na początku mojej przygody z metalem najmocniej ukształtowały muzyczny gust jesusatana, Benediction uplasowałby się pewnie pewnie gdzieś w drugiej dziesiątce. Nie będę nawet liczył ileż to razy odwoływałem się do pionierów brytyjskiego mielenia w swoich recenzjach. Co prawda, jak to często z dinozaurami bywa, panowie z Birmingham dostali w pewnym momencie zadyszki i mimo iż serce bolało, po bardzo przeciętnej "Killing Music" postawiłem już na nich krzyżyk. Życie jednak pisze cudowne scenariusze, bo oto Brytole powracają w roku bezpańskim 2020 w stylu, którego bym się w życiu nie spodziewał. Pod banderą dość mocno analizującej już ewentualne przychody stajni Nuclear Blast, dziadkowie wydali właśnie płytę, która nieprzyzwoicie mnie zdewastowała. "Scriptures" to ponad czterdzieści minut klasycznego, ale jakże wyjebanego death metalu w jedynym, charakterystycznym stylu. Od pierwszych taktów z zawiązanymi uszami słychać, że to Benediction. I to jest prawdziwe sto procent Benediction w Benediction. Czegoż my tu nie mamy. Mamy niesamowicie rytmiczne riffy, przy których łeb można sobie ukręcić przy samej dupie, niby proste a jednocześnie niesamowicie chwytające za serce i pulsujące w żyłach z niesamowitą mocą. Niczym płynna, brytyjska stal rozgrzewające i nie pozwalające na obojętność. Takie killery jak choćby "Stormcrow", "Iterations of I" czy "In Our Hands, the Scars" to wywoływacze ciar na plecach i nie tylko tam. Jest też przykładne, na szczęście nie przekomputeryzowane brzmienie, jakże podobne do tego, które towarzyszyło zespołowi w latach dziewięćdziesiątych. Jest niesamowity groove i przede wszystkim jest z powrotem ten jedyny, niepodrabialny wokal Ingrama, który rozpoznasz nawet będąc wybudzonym w środku nocy. Benediction najwyraźniej poczuli się znów młodzi, albo inaczej – postanowili udowodnić młodzikom, że siwe włosy jeszcze o niczym nie świadczą. Zwykle bardzo sceptycznie podchodzę do takich powrotów na scenę po latach. Jednak w przypadku Benediction ściągam czapkę z głowy i bije głębokie pokłony. "Scriptures" można spokojnie postawić na półce obok "Transcend the Rubicon" czy nawet "The Grand Leveller". Wspaniały powrót, cudowna płyta. Tyle w temacie.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz