czwartek, 12 listopada 2020

Recenzja SOLOTHUS „Realm of Ash and Blood”

 

SOLOTHUS

„Realm of Ash and Blood”

20 Buck Spin 2020

Fińskie zespoły Death/Doom Metalowe zawsze wiedziały, jak mi dobrze dojebać, a takie akty, jak Rippikoulu, Swallow the Sun, Rapture, czy Hooded Menace każdorazowo przyjemnie łechtały moje czułe miejsca. Nie inaczej jest z Solothus, którego dwa poprzednie albumy zajebiaszczo mnie się podobały, a i tegoroczna, trzecia ich płyta „Realm of Ash and Blood”, którą to postaram się Wam teraz nieco przybliżyć, wdeptała mnie w glebę równie skutecznie. Ciężar jest tu okropiczny, a  złowrogie, mroczne, grobowe wibracje dosłownie zalewają słuchacza, powodując problemy z oddychaniem. Prym na tej produkcji wiodą niszczycielskie, gniotące okrutnie, zagęszczone, tłuste riffy, które przy akompaniamencie przytłaczających harmonii, potężnych beczek i soczystego, głębokiego basu miażdżą niczym czołgający się niespiesznie, ogromny buldożer. Swoje dokłada tu także niski, operujący z wysokości pięt, niedźwiedzi growling, który podkręca post apokaliptyczną, cmentarną, przerażającą  atmosferę tego krążka. Oczywiście znajdują się tu także w niewielkich ilościach bardziej subtelne, instrumentalne pasaże, mizantropijne, cudownie płynące w przestrzeń solówki i nieco melancholijne struktury wioseł oraz zagrywki inspirowane klasycznym Doom Metalem spod znaku Candlemass i Sleep, dzięki czemu ta zwarta, skondensowana, hermetyczna struktura ma w sobie dużo przestrzeni i morowego powietrza. Podobają mi się okrutnie te mroczne, pełzające, ponure, smoliste dźwięki, jakie tworzy Solothus. „Kraina Popiołu i Krwi” hipnotyzuje i zniewala, ale i bestialsko przypierdolić do gleby także potrafi, a wałki takie jak „Father of Sickness”, „The Gallows Promise”, czy „Below Black Waters” sprawiają, że prostują się zwoje ma mózgu, a kości pękają z głuchym trzaskiem. Finowie na tym krążku bardzo dobrze budują napięcie, wykorzystując różnorodne brzmienie gitar, dyskretną nutę posępnych melodii i grube, przepastne, śmiercionośne wokale, a zarazem utrzymują idealną wręcz równowagę pomiędzy potężnym Doom Metalem a czystym do szpiku kości Death Metalem z melodyjnymi akcentami, charakterystycznym dla krainy tysiąca jezior (patrz wczesny Amorphis i ich „Karellian…”), co niewątpliwie jest ogromną zaletą tego krążka. Ponadto z każdym kolejnych odsłuchem płyta zyskuje na sile wyrazu i wżera się coraz głębiej pod beret. Potężne, ciężkie, opasłe, organiczne brzmienie sprawia, że ta produkcja przetacza się po słuchaczu z siłą wodospadu, a mimo to wyśmienicie się jej słucha. Nie ma co dłużej bić tu piany. Doskonały w chuj album i jak dla mnie rzecz do obowiązkowego zakupu.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz