wtorek, 16 lutego 2021

Recenzja EVOKE „Seeds of Death”

 

EVOKE

Seeds of Death”

Pulverised Records 2020

Norweski Evoke to zespół powiązany w pewien luźny sposób z maniakami z Deathhammer, gdyż wokalista i gitarzysta grupy, Kato Marchant wspomagał szaleńców z Młota Śmierci w występach na żywo i co oczywiście zrozumiałe, w po koncertowych libacjach z fanami. No i już zapewne po tym wstępie domyślacie się, co będzie można znaleźć na pierwszym, pełnym materiale Evoke? Jeżeli postawiliście na zadziorny, jadowity, odpowiednio nasączony wściekłością i oddechem Diabła, oparty na klasycznych wzorcach z lat 80-tych Black/Thrash/Speed Metal to trafiliście w punkt, taka bowiem muzyka znajduje się na tym albumie. Bębny podparte chropowatym, barbarzyńskim basem biją tu z pierwotną siłą, roznosząc w pizdu wszystko, co wejdzie im w drogę, surowe, agresywne, dynamiczne, siarczyste riffy chłoszczą bezlitośnie, na przemian z szalonymi, piłującymi solówkami, a bluźniercze, maniakalne wokale ze sporym pogłosem wychwalają Rogatego i dzieła jego. „Seeds of Death” to płytka, na której łączą się inspiracje bestialskim, południowoamerykańskim napierdalaniem charakterystycznym dla Sarcofago, Vulcano, czy pierwszych wydawnictw Sepultura z wpływami Venom, Possessed, Razor i wczesnych produkcji Sodom i Kreator, ale i pierwiastki korzennego Evil Heavy Metalu także przebijają się przez muzyczną zawartość tego krążka. Jazda jest tu zatem konkretna, choć Evoke w żaden sposób nie pisze na nowo historii metalu, tylko raczej bardzo dobrze ją odtwarza, ale że robi to z szacunkiem, szczerością i oddaniem, toteż wyniki ich pracy są wysoce zadowalające. Płytka jest sroga, równa, zwięzła i konkretnie kopie po ryju nie czekając na pozwolenie. 33 minuty przelatują, jak z bicza strzelił, i choć przez ten czas słuchacz dostaje niezgorszy wpierdol, to jednak trudno nie delektować się tymi klasycznymi na wskroś, szatańskimi wymiocinami z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Brzmienie, podobnie jak muzyka jest tradycyjnie surowe, kąśliwe, przesycone rdzą i ostrymi opiłkami metalu. Diabelnie dobra płytka, choć przeznaczona zdecydowanie dla zwolenników klasycznego, czarciego grania z lat 80-tych. Szatan słuchając „Nasion Śmierci” z pewnością radośnie tupałby kopytami.


Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz