wtorek, 9 lutego 2021

Recenzja MIASMAL SABBATH „Ominous Radiance”

 

MIASMAL SABBATH

„Ominous Radiance”

Unholy Prophecies Records 2020

 

Greckie trio Miasmal Sabbath pojawiło się na scenie w 2016 roku  i rzępoliło podobno mieszankę surowego Death Metalu i chropowatego Crusta. Nie słyszałem wcześniejszych wydawnictw grupy, a teraz nie mam specjalnie czasu, aby się w nie zagłębiać, więc nie jestem w stanie do końca zweryfikować tej informacji. Możemy przyjąć jednak, że tak faktycznie było, bowiem pewne elementy ich pierwotnego stylu słychać także na ich pierwszym, pełnym albumie, który to właśnie jest przedmiotem tej recenzji. Przede wszystkim płytka ta jest dowodem na to, że Grecy mocno pracowali nad rozwinięciem swoich umiejętności, a sama muzyka skręciła bardziej w kierunku zagęszczonego, cięższego, bagnistego Death Metalu z psychodelicznymi akcentami. „Ominous Radiance” to zatem materiał bardziej złożony, gdzie obok stosunkowo prostych łupanek o Crust/Punkowym zabarwieniu występują także, w dużej ilości, wolniejsze, zamglone, smoliste, lejące się ociężale, momentami niemal eteryczne struktury dźwiękowe oparte o przeciągane, zawiesiste, luźno ułożone struktury riffów o atonalnym charakterze, ciekawe akordy w tonacji molowej, walcowatą, przygniatającą sekcję i solidne growle. Nie mogło w tych kompozycjach oczywiście zabraknąć klimatycznych, hipnotyzujących pasaży o psychodelicznym oddziaływaniuwykorzystujących np. abstrakcyjne dzwonki i tego typu patenty. Mimo że konstrukcja tej płyty nie jest prosta, to muzycy nie upychają tu miliona technicznych riffóww jednej minucie muzyki, nie stosują też nieskończonej ilości powtórzeń podobnych patentów przez całą płytę, celem stworzenia mechanicznego transu, ale dosyć umiejętnie żonglując brzmieniem łączą nieskomplikowany, brudny, tępy wpierdol z tłustym, dusznym, zaglądającym do rytualnego ogródka, atmosferycznym graniem. Niestety nie do końca przekonuje mnie twórczość kreowana przez Miasmal Sabbath, choć pomysłu na wykonywaną przez siebie muzykę nie można im odmówić. Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że panowie nie do końca potrafią się poruszać po tak długich wałkach, jakie próbują tworzyć, co skutkuje tym, że pod koniec większości z nich wieje nudą, a słuchacz jest już zmęczony tym męczeniem buły. Brakuje w tych utworach także bardziej charakterystycznych, wbijających się w pamięć riffów, które chwyciłyby za pysk i pociągnęły za sobą cały kawałek. Nie do końca też leży mi połączenie ociężałych, monolitycznych, masywnych, klimatycznych brył dźwiękowych z luźną, energetyczną, pulsującą nerwowo patatajnią na jedno kopyto, gdyż rozbija to wg mnie spójność tego materiału i nie pozwala zachować jednakowego poziomu napięcia przez cały czas trwania „Ominous Radiance”. Można to zatem podsumować w ten sposób: choć płytka jako całość nie powala, to jednak jest bardzo dobrym fundamentem pod budowę kolejnego, znacznie bardziej równego i świadomego albumu. Potencjał niewątpliwie chłopaki posiadają, a myślę, że i ambicji im nie brakuje. Nie pozostaje nam zatem nic innego, tylko czekać. Czas pokaże, co uda się zespołowi wyrzeźbić następną razą.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz