czwartek, 25 lutego 2021

Recenzja Chainsword "Blightmarch"

Chainsword

"Blightmarch"

Godz Ov War 2021


Kurcze, gdybym pracował w Lidlu, to ostatni tydzień nazwałbym tygodniem brytyjskim. Najpierw Celestial Sanctuary, zaraz potem Death Kommander a teraz to. Chainsword to debiutant z Warszawy. Przynajmniej pod tą nazwą, gdyż panowie mają już za sobą pierwsze szlify w innych wcieleniach. Tym razem jednak zwarli poślady w pięcioosobowym zestawieniu pod nową nazwą. No i ruszyli ruszyli, jak to zwykł swego czasu mawiać Ryłkołak. Ruszyli tak, że przy otwierającym płytę "Ost Front 1943: Stalingrad" i następnym "Spinehammer" letko mi do kolan spadły galoty. Otrzymujemy tu bowiem prosto na twarz konkretnego bolt throwerowego i benedictionowego kopa z masywnymi riffami i mocno bujającą melodią. Początek krążka można bez przesady porównać do wyjścia spod taśmy w wykonaniu Golloba za najlepszych lat. Zresztą po pierwszym łuku wcale nie jest dużo gorzej, bo chłopaki bardzo zgrabnie mielą swoje. Przy takim "Exterminatus" można sobie z radości łeb ukręcić w niepohamowanym moshu. Dziesięć numerów na "Blightmarch" to, mówiąc z grubsza, wyspiarski death metal. I tylko... No właśnie, są tu masywne, miażdżące riffy, niezłe melodie i przede wszystkim motoryka, która nie pozostawia żadnych złudzeń co do podstawowych inspiracji zespołu. Jest solidny wokal, niezły groove, bardzo dobre partie solowe i wszystko w zasadzie jedzie po dobrych torach. Brakuje mi tylko kropki nad "i" w postaci brzmienia, które niestety nie jest takie, jak by sobie można wymarzyć. No bo jest różnica między nadepnięciem na stopę przez powiedzmy barana (już nawet wiem, kto w tej chwili doda "takiego jak ty!" haha!) a słonia, wiecie co mam na myśli. Nie ma tu tego dociążenia dzięki któremu w głowie  zostają nie tylko same akordy ale głęboki ślad po rozgnieceniu na miazgę istoty szarej. Pomijając jednak ten szczegół, do którego dopierdolić się musiałem, trzeba obiektywnie przyznać ze debiut kwintetu zyskał u mnie dodatkowe plusy za co innego. Mianowicie za to, że nie trzymają się stylu brytyjskiego jak małpa palmy i raz na jakiś czas przypominają sobie o innych odłamach deathmetalowego grania. Są tu przy tym wzloty i lekkie potknięcia, jednak całość bardzo zgrabnie się ze sobą łączy w masywny monolit. Słychać, że w chłopakach drzemie spory potencjał, co bardzo dobrze wróży na przyszłość, bo na następnym albumie może być jeszcze lepiej. A wtedy gacie mogą spaść do samych kostek. Dla kolekcjonerów krajowego (i nie tylko) śmierć metalu ten krążek to pozycja nieodzowna na półce. Liczę, iż po wyraźnie powiedzianym "A" zespołowi się następnym razem zdrowo, jeszcze głośniej odBeknie.

- jesusatan

 

2 komentarze:

  1. dzięki za artykuł, dobrze się to czytało. polecam miecz łancuchowy do tańca, do kotleta i do mielenia wrogów Imperatora, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bdb matex ,recka tez jak zwykle ciekawie napisana! Pozdro⚰️⚰️⚰️

    OdpowiedzUsuń