UNDERGANG
„Aldrig I Livet”
Dark Descent Records 2020
Bracia
i Siostry w chorobie. Oto z najgłębszych czeluści zaplutych, mulistych kanałów
Kopenhagi nadciągnął w grudniu zeszłego roku najnowszy, piąty album
długogrający kolesi z Undergang. Płyta to doprawdy paskudna, błotnista,
zalatująca rozkładem i trupim jadem, zniewalająco obrzydliwa, ale zarazem jakże
urzekająca. Old School Death Metal, jaki się na niej znalazł miażdży
bezlitośnie i bez chwili wahania. W chuj ciężkie beczki gniotą potwornie,
gęsty, grubo ciosany bas, który bardziej jest wyczuwalny, niż słyszalny wyrywa
trzewia, soczyste, tłuste, mięsiste riffy rozrywają z chirurgiczną precyzją, a
zaropiałe, cudownie przeflegmione, gardłowe, niskie groble wylewają na
słuchacza całe wiadra pomyj, cuchnącej treści żołądkowej i wszelakiej maści
plugastwa. Każdy akord, czy uderzenie w werbel, każdy dźwięk, w dosłownym tego
słowa znaczeniu, pachną tu zgnilizną, brudem, pleśnią, zepsutą krwią i starymi
podrobami. Niezależnie od tego, czy panowie złapią nieco szybsze,
zadziorne, zainfekowane syfiastym Punkiem rytmy, czy też wgniatają w glebę
ociężałymi walcami efekt jest ten sam. Ta płyta niszczy i poniewiera kurwa
wybornie! „Aldrig…” to hipnotyzujące, obskurne, chorobliwe, Death Metalowe
delirium, które wciąga niczym smoliste, lepkie trzęsawisko, ale co ciekawe przy
całym swym ciężarze i wszechobecnej tu ohydzie materiału tego wyśmienicie się
słucha i niewątpliwie to ogromna siła tego krążka. Świetnie skonstruowane,
przemyślane wałki i dbałość o szczegóły, to w tym wypadku klucz do sukcesu. To
wręcz niesamowite, jak wiele odmian, aromatów i smaków wszelakiego zepsucia
upchnęli w 32 minutach muzy ci Duńczycy. Brzmi to, co zrozumiałe brutalnie,
ciężko, grubo, tłusto i ziarniście, z odpowiednią dawką wilgotnego grzyba i
pleśniowym aromatem. Nie jest to jednak bezkształtna, jebiąca niemiłosiernie,
krwawa masa. Zachowano tu odpowiednią przestrzeń i pewną selektywność, więc
można delektować się tą produkcją długo i namiętnie, organoleptycznie odkrywając wszystkie niuanse
tego albumu. No i chuj, cóż tu więcej gadać? Bez dwóch zdań zajebisty album,
który fani Autopsy, Mausoleum, Disma, Rottrevore, Demilich, Impetigo, czy
pierwszych dwóch albumów Carcass pokochają miłością dozgonną i bezwarunkową,
podobnie jak ja. Amen.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz