czwartek, 4 lutego 2021

Recenzja UNDERGANG „Aldrig I Livet”

 

UNDERGANG

„Aldrig I Livet”

Dark Descent Records 2020


Bracia i Siostry w chorobie. Oto z najgłębszych czeluści zaplutych, mulistych kanałów Kopenhagi nadciągnął w grudniu zeszłego roku najnowszy, piąty album długogrający kolesi z Undergang. Płyta to doprawdy paskudna, błotnista, zalatująca rozkładem i trupim jadem, zniewalająco obrzydliwa, ale zarazem jakże urzekająca. Old School Death Metal, jaki się na niej znalazł miażdży bezlitośnie i bez chwili wahania. W chuj ciężkie beczki gniotą potwornie, gęsty, grubo ciosany bas, który bardziej jest wyczuwalny, niż słyszalny wyrywa trzewia, soczyste, tłuste, mięsiste riffy rozrywają z chirurgiczną precyzją, a zaropiałe, cudownie przeflegmione, gardłowe, niskie groble wylewają na słuchacza całe wiadra pomyj, cuchnącej treści żołądkowej i wszelakiej maści plugastwa. Każdy akord, czy uderzenie w werbel, każdy dźwięk, w dosłownym tego słowa znaczeniu, pachną tu zgnilizną, brudem, pleśnią, zepsutą krwią i starymi podrobami. Niezależnie od tego, czy panowie złapią nieco szybsze, zadziorne, zainfekowane syfiastym Punkiem rytmy, czy też wgniatają w glebę ociężałymi walcami efekt jest ten sam. Ta płyta niszczy i poniewiera kurwa wybornie! „Aldrig…” to hipnotyzujące, obskurne, chorobliwe, Death Metalowe delirium, które wciąga niczym smoliste, lepkie trzęsawisko, ale co ciekawe przy całym swym ciężarze i wszechobecnej tu ohydzie materiału tego wyśmienicie się słucha i niewątpliwie to ogromna siła tego krążka. Świetnie skonstruowane, przemyślane wałki i dbałość o szczegóły, to w tym wypadku klucz do sukcesu. To wręcz niesamowite, jak wiele odmian, aromatów i smaków wszelakiego zepsucia upchnęli w 32 minutach muzy ci Duńczycy. Brzmi to, co zrozumiałe brutalnie, ciężko, grubo, tłusto i ziarniście, z odpowiednią dawką wilgotnego grzyba i pleśniowym aromatem. Nie jest to jednak bezkształtna, jebiąca niemiłosiernie, krwawa masa. Zachowano tu odpowiednią przestrzeń i pewną selektywność, więc można delektować się tą produkcją długo i namiętnie,  organoleptycznie odkrywając wszystkie niuanse tego albumu. No i chuj, cóż tu więcej gadać? Bez dwóch zdań zajebisty album, który fani Autopsy, Mausoleum, Disma, Rottrevore, Demilich, Impetigo, czy pierwszych dwóch albumów Carcass pokochają miłością dozgonną i bezwarunkową, podobnie jak ja. Amen.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz