KULTIKA
„Capricorn Wolves”
Loud Rage Music 2021
Rumuński
zespół Kultika był do tej pory tworem zupełnie mi nieznanym. Dopiero wydana
niedawno, druga płyta zespołu była przyczynkiem do zapoznania się z twórczością
tej grupy. Początkowo panowie lepili podobno swe dźwięki z Black Metalowej
materii i jeżeli rzeczywiście tak było, to na „Capricorn Wolves” odeszli bardzo
daleko od swych czarcich korzeni. Drugi album tej eskadry wypełnia bowiem
intensywny Post-Metal z wyraźnie progresywnym zacięciem. Nie obawiajcie się
jednak, nie jest to smętne pitolenie, choć spokojniejszych, klimatycznych,
niemal ulotnych tekstur na tej płycie nie brakuje. Cały czas obecne są tu
jednak, i to w niemałej ilości, elementy konkretnego grania z odpowiednim
przytupem poparte agresywnymi, a momentami wręcz brutalnymi wokalizami. „Wilki
Koziorożca” zbudowane są z wielu muzycznych składników. Znalazło się tu miejsce
dla cięższych, bardziej mrocznych sekcji zakorzenionych w
melodyjnym Black i Death Metalu, robiących wrażenie partii instrumentalnych o
progresywnym zacięciu, świetnych, gitarowych solówek, psychodelicznych,
rockowych zawijasów, osobliwych eskapad dźwiękowych w lata 70-te, czy
zagęszczonych struktur rodem z lepkiego Sludge. Sporo tu różnorakich niuansów,
krętych ścieżek i nieoczywistych rozwiązań, dzięki czemu ta wielopłaszczyznowa
płyta emanuje ciekawą, nieco odrealnioną, abstrakcyjną atmosferą, która wciąga
powoli w swe mgliste odmęty. Z pewnością wielobarwna to płytka, ale trzeba
poświęcić jej trochę czasu, aby wyłapać wszystkie, mieniące się różnymi
odcieniami palety kolorów malowane min przez wirujące linie melodyczne wiosła,
przypływy i odpływy sekcji rytmicznej, czy dławiące się elementy zagęszczanego
ciężaru. Brzmieniowo oczywiście bez zarzutu. Jak na Post-Metal przystało, jest
przestrzennie i organicznie, choć i pewna, delikatna domieszka bardziej
mulistych dźwięków o gęstszych teksturach także się tu przewija. W swym nieco
eklektycznym gatunku niewątpliwie bardzo dobra to płytka i wszyscy miłośnicy
klimatów Post/Prog-Metalowych powinni się w nią zaopatrzyć. Ja również dla odmiany,
raz na jakiś czas lubię sobie posłuchać
tego typu odjazdów, ale zasadniczo to nie moje wibracje. Chyląc zatem czoła
przed technicznym warsztatem muzyków, ich umiejętnościami kompozytorskimi i
twórczą wyobraźnią, po prawie dwóch dniach romansowania z „Capricorn…” żegnam
się bez specjalnego żalu z tą produkcją, życząc jej powodzenia na zatłoczonym
obecnie rynku muzycznym.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz