ENTERRADOR
„Visceral”
Independent
2021
Zawsze
lubiłem penetrować meksykańskie podziemie, gdyż znajduje się tam sporo
zespołów, które szczerze, z oddaniem i uporem maniaka napierdalają dziki,
barbarzyński Black, czy Death Metal, choć wypłynąć na szersze wody bardzo
często nie mają szans. Doskonałym przykładem na potwierdzenie postawionej na
wstępie tej recki tezy jest Enterrador pochodzący, jak łatwo się domyślić,
właśnie z Meksyku. Kwintet ten napierdala rzetelny Death
Metal, na początku tego roku, własnymi siłami, jak na razie tylko w formie
digital, wydali swój pierwszy, pełny album zatytułowany „Visceral”, ale choć
życzę im wszystkiego najlepszego, ten materiał nie pozwoli im, póki co, wyjść
poza przepastne granice undergroundu. Całkiem nieźle co prawda ten zespół, w
skład którego wchodzi czterech panów i jedna pani wykonuje swoją pracę, szyjąc
rzetelny, osadzony w starej szkole gatunku, solidnie kopiący po żebrach Metal
Śmierci, jednak brakuje w tym materiale nieco spójności i konsekwencji.
Solidnie gniotące elementy i brutalny wykurw mieszają się tu bowiem z bardziej
melodyjnym graniem, które zdecydowanie tępi ostrze tego krążka, mocno obniża
jego siłę uderzeniową i sprawia, że brak mu jednolitej wizji i pewnej koncepcyjnej
czystości. Zawsze uważałem, że nie da się bez pewnych konsekwencji ssać kilku
cyców, choć podobno pokorne cielęta tak potrafią. W Death Metalu jednak to się
nie sprawdza i musisz się jasno określić, po której stronie barykady stoisz.
Tego właśnie brakuje mi na tej płycie, czyli jasnej deklaracji, czy gramy
mocno, ale melodyjnie, czy nakurwiamy brutalny Śmierć Metal czerpiący pełnymi
garściami z chwalebnej przeszłości gatunku. Ja osobiście opowiadałbym się za
opcją brutalnej śmierci, tym bardziej że gdy Enterrador uderza w te tony, to
szyby w oknach drżą i tynk obsypuje się ze ścian. Mam zatem nadzieję, że na
drugiej płycie meksykanie określą się konkretnie, co chcą grać i albo
zakolegujemy się na dłużej, albo pożegnamy bez żalu i niedomówień.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz