INFESTICIDE
„Envenoming Wounds”
Blood Harvest 2020
Ucieszyłem
się, gdy w swej skrzynce zobaczyłem do zrecenzowania drugi album meksykańskiego
Infesticide. Pierwotnie dziki, surowy Death Metal wykonywany przez zespoły z
tego kraju zawsze bowiem robił mi dobrze i „Envenoming Wounds” nie jest tu
wyjątkiem. Gdy odpaliłem tę płytkę, z głośników zaatakował mnie prawdziwy
huragan brutalnych dźwięków. Old School Death Metal, jaki wykonuje ten zespół,
to ja zawsze i wszędzie. Siarczyste beczki do spółki z rozrywającym basem
napierdalają okrutnie, jadowite, korzenne, nieustępliwe riffy brutalnie
wywracają wnętrzności, a demoniczne, bluźniercze growle przypominające barwą i
sposobem artykulacji wczesnego Davida Vincenta roznoszą w pizdu, dopełniając
dzieła zniszczenia. Morbid Angel z czasów „Abominations od Desolation”, czy
„Altars of Madness” to zresztą na tym albumie wyraźnie słyszalna inspiracja, a
powiedziałbym nawet, że to poddańcza miłość, gdyż wpływów bogów z Florydy
znajdziemy tu od chuja i jeszcze trochę. W pewnej chwili sprawdziłem nawet, czy
aby nic mi się nie pojebało i czy zamiast płytki Infesticide nie wrzuciłem do
odtwarzacza jakiegoś wydawnictwa morbidów z początkowych lat ich kariery. Żeby
było śmieszniej nic, a nic mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, jestem
urzeczony dźwiękami, jakie znalazły się na „Żrących Ranach” i podpisuję się pod
nimi wszystkimi czterema kopytami, bowiem to trio z Meksyku mimo czerpania
pełnymi garściami ze spuścizny Treya Azagthotha i spółki zachowało przy tym
własną tożsamość ipazur charakterystyczny dla twórczości większości
meksykańskich zespołów Śmierć Metalowych. Słychać na tej płytce także wyraźne
wpływy grup południowoamerykańskich, więc panuje tu iście bluźnierczy,
diabelski feeling. Wpierdol spuścił mi ten materiał okrutny, długo nie mogłem
dojść do siebie po tych intensywnych 29 minutach, ale gdy już się
pozbierałem…ponownie zaaplikowałem sobie ten cud miód, dziki, bestialski
napierdol. Brzmienie tego materiału o analogowym posmaku jawi mi się jako
połączenie Thrash Metalowych produkcji z późnych lat 80-tych z pierwotną siłą i
brutalnością szorstkiego, nieco chaotycznego, mrocznego Death Metalu starej
szkoły. Podkreśla to moc i okrucieństwo tych kompozycji, a zarazem sprawia, że
słucha się tej płytki wręcz wybornie. Nikt tu oczywiście na nowo nie wymyśla
prochu. „Envenoming…” to po prostu bardzo dobra płytka utrzymana w granicach
Old School Death Metalu, która pokazuje kreatywność i zarazem spory potencjał
meksykańskiej grupy. Dla fanów Morbid Angel, Sadistic Intent, czy Sarcofago pozycja obowiązkowa. W chuj dobra rzecz. Ja to kupuję.
Hatzamoth
Amazing review! I appreciate a lot when people dig the album. here Isaías vocals and guitar for Infesticide.
OdpowiedzUsuńHAIL DEATH!