FALSE GODS
„No Symmetry…Only
Dissolution”
Seeing
Red Records 2020
Jak
do tej pory nie wiedziałem nic odnośnie Fałszywych Bogów. Teraz już się małe co
nieco dowiedziałem, a mianowicie: zespół powstał w 2015 roku, tworzy go piątka
przyjemniaczków, których raczej nie chciałbym spotkać w ciemnej uliczce,
błąkają się gdzieś po Ju es ej, konkretnie w okolicach Nowego Yorku, a „No
Symmetry…” to ich pierwszy długograj, który zawiera
niespełna 36 minut ziemistego, brudnawego, chropowatego, pulsującego
Doom/Sludge Metalu. Jest w tych dźwiękach spory ciężar, cuchnące błoto zgrzyta
nam między zębami, a garść chorych, psychodelicznych akcentów momentami zdrowo
tyra mózgownicę. Mimo to jednak album ten jako całość jakoś do mnie nie
przemawia, ale po kolei. Zacznijmy może od tego, co uważam za dobre. Podobają
mi się na tej produkcji gniotące solidnie, opasłe, utaplane w brejowatej mazi,
oparte na ziarnistych, tłustych riffach, zagęszczonych, mocarnych bębnach i
nieco siłowych, ale dosyć wściekłych, szorstkich wokalach, odwołujące się
często do klasycznego Doom Metalu, miażdżące wałki. Moc tych dźwięków jest
wówczas doprawdy porażająca, a smród zgnilizny odczuwamy niemal
organoleptycznie. Na miejscu grupy poszedłbym właśnie tą drogą, choć to moje
czysto subiektywne zdanie. Nie pasują mi tu natomiast szybsze momenty, w
których słychać echa zaplutego, upapranego, przydeptanego Hardcore’a
zmieszanego z bardziej przystępnym, melodyjnym, niezręcznym hałasem. Może od
strony czysto technicznej nie jest to złe, gdyż odnajdziemy tam gustowne
solówki, jak i trochę nieszablonowego grania, jednak te elementy ni chuja do
mnie nie gadają, a do tego ulatuje wówczas w niebyt ta słodkawa woń rozkładu, a
także zagęszczony, bagienny feeling owych opartych na tradycyjnych wzorcach,
walcowatych struktur. Teoretycznie przewijają się na tym albumie echa Crowbar,
Eyehategod, Down, czy Mastodon, ale niestety praktyka nie jest tu tak
imponująca, jak teoria. „No Symmetry…” to zatem płyta złożona jakby z dwóch nie
do końca pasujących do siebie części, jednej typowo wadliwej, a drugiej bardzo
solidnej, przygniatającej niezgorzej do wilgotnej, śmierdzącej gleby i
wywołującej u słuchacza pewne interakcje. Gdy je złożymy razem do kupy, wychodzi
z tego może nie, wspomniana wyżej kupa, ale przeciętny album, który łykną chyba
wyłącznie najwięksi fanatycy Sludge/Doom.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz