środa, 14 kwietnia 2021

Recenzja WITCHTRAP „Evil Strikes Again”

 

WITCHTRAP

„Evil Strikes Again”

Hells Headbangers Records 2020

Kolumbijskie trio nieprzerwanie szerzące metalową zarazę od 1992 roku powróciło ze swym piątym albumem długogrającym i ponownie niezgorzej pozamiatało swym, charakterystycznym, dzikim, surowym, pierwotnym wręcz Thrash/Black Metalem zakorzenionym bardzo głęboko w klasykach gatunku. Mocarne, organiczne beczki konsekwentnie napierdalają siarczystą jazdę, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca na okazjonalne zwolnienia, a wyrazisty bas rwie skórę pasami, wpierdalając się momentami bezkompromisowo na pierwszy plan. Jadowite, intensywne, chwytliwe riffy, często i gęsto odwołujące się do tradycyjnego Heavy i Thrash Metalu, czy też I fali Black Metalu, poparte piłującymi solówkami tną głęboko i boleśnie, niczym świeżo zaostrzone brzytwy, powodując obfite krwawienie, a na wskroś tradycyjne, wrzaskliwe, chropowate, kąśliwe wokale, jakby żywcem wyrwane z końcówki lat 80-tych idealnie wręcz wpisują się w wyraźnie oldschool’owy charakter zawartych tu kompozycji. Mimo tego, że wszystkie wałki, jakie tu słyszymy, mają wyraźną estetykę starej szkoły i skonstruowane są w oparciu o klasyczne struktury, to zespołowi udało się na tej płycie zachować swój własny szlif i indywidualność, oraz specyficzny, południowoamerykański feeling, więc choć inspiracje Venom, wczesnym Destruction, Sodom, Kreator, czy pierwsze podrygi Slayer są tu słyszalne bardzo wyraźnie, to jednak „Evil Strikes…” nie smakuje, jak stary, wielokrotnie odsmażany kotlet, tylko raczej jak krwisty stek przyrządzony w oparciu o wypracowaną latami, sprawdzoną recepturę. Nie jest to zatem oryginalne ani w żaden sposób odkrywcze granie, ale pasja i szczerość, emanujące z tego krążka, oraz najzwyczajniej w świecie dobre kompozycje, sprawiają, że Witchtrap potrafi konkretnie przyjebać, nie bawiąc się w półśrodki, natomiast długoletnia wierność undergroundowemu szaleństwu powoduje, że ta muza ma cechy wysoce uzależniające. W brzmieniu tego materiału jest natomiast coś niechlujnie autentycznego, surowego i wręcz barbarzyńskiego, dzięki czemu czuć w tych dźwiękach piekielny ogień, siarkę i odchody Rogatego. Najważniejsze jednak jest to, że „Zło Uderza Ponownie”, to płyta, która po prostu żre jak cholera i trudno się od niej opędzić, a na obiady ćwiartkowe, czy podlewane suto kolacje w węższym gronie zainteresowań to prawdziwy killer, który wszystkim Waszym gościom zrobi dobrze jak amen w pacierzu. Stara szkoła, ale nie przestarzała. Horns Up!

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz