sobota, 24 kwietnia 2021

Recenzja FULCI „Opening the Hell Gates”

 

FULCI

Opening the Hell Gates”

Time to Kill Records 2021

Fulci to trzech wykolejeńców z Włoch, którzy łączą pasję do klasycznych, krwawych horrorów z miłością do Death Metalu. Znany doskonale to już zespół w kręgach maniaków śmiertelnych wymiotów i lubiany, mający na koncie dwa bardzo dobre, pełne albumy, a wspominam o nich, gdyż niedawno ukazała się reedycja ich pierwszej płyty długogrającej „Opening the Hell Gates” wydanej pierwotnie w 2015 roku przez Despise the Sun Records. Wszyscy zatem, którym nie udało się nabyć tej płytki przy okazji jej pierwszego bicia, będą mieli teraz okazje, aby uzupełnić swe zbiory. Dla tych, którzy natomiast jakimś cudem jeszcze nie poznali twórczości tego trio, skrobnę teraz parę słów o zawartości tego krążka. „Opening…” wypełnia krwawy, klasycznie brutalny, łamiący kości Death Metal, będący połączeniem bardziej technicznego okrucieństwa à la Cannibal Corpse, Broken Hope, czy Skinless i zalatujących zgnilizną, ciężkich, miażdżących dźwięków charakterystycznych choćby dla Autopsy, Offal, Mausoleum, czy też Orloff. Mamy tu zatem bardzo konkretne wypruwanie wnętrzności i rozłupywanie czaszek, które dokonuje się przy pomocy gniotących solidnie, bezlitosnych bębnów, szyjącego tłustym ściegiem basu, który momentami ukazuje swe bardziej pokręcone oblicze, rozrywających, ciężkich riffów i plugawych wokaliz o różnym stopniu nasycenia flegmą. W te zagęszczone, krwiożercze, odrażające struktury utworów wpleciono różnorakie sample z filmów grozy, co podkręciło jeszcze mocnej chory, wynaturzony, patologiczny wydźwięk tej płytki. Ładnie chłopaki napierdalają, trzeba to przyznać, trup ściele się gęsto, a jeszcze ciepłe podroby latają na wysokości lamperii. Brzmienie jest soczyste, jędrne i zalatujące z lekka zgnilizną (choć wg mnie tego zepsucia mogłoby być jeszcze więcej), jest w tych piosenkach solidny groove, więc słucha się tej płytki wyśmienicie, pomimo tego, że zawarte tu wałki potrafią nielicho sponiewierać słuchacza, spuszczając mu zarazem konkretny łomot. W porównaniu z pierwszą wersją reedycja została uzupełniona o nieco inny zestaw wałków, ale doskonale uzupełniają one podstawową zawartość tej płytki, idealnie wpisując się w sączący się z tej produkcji, przesiąknięty zgnilizną feeling. Nawet dwa ostatnie na tej produkcji utwory, mimo że inne, a dla niektórych pewnie kontrowersyjne doskonale moim zdaniem zamykają ten walący martwą krwią monolit. Oba pełne materiały Fulci doczekały się już wznowień, czas zatem najwyższy, aby włosi uraczyli nas swym trzecim, pełnym albumem, co mam nadzieję, nastąpi w najbliższym czasie.


Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz