Zanim
jeszcze zapoznałem się z pierwszą płytą naszych rodaków z Sarmat, panowie już
mieli u mnie jeden plus. Dostali go mianowicie za nazwę, jaką przyjęli, jak i
za wiążący się z nią tytuł płyty. Zamiast bowiem używać w swym szyldzie
kolejnych, patologicznych wariacji lub wynajdywać w demonologii
nieznane imię jakiegoś podrzędnego demona, chłopaki użyli dla swych
potrzeb nazwę rosyjskiego pocisku balistycznego, którego siła rażenia, sądząc z
ujawnionych informacji, jest wręcz porażająca. Czy siła ich muzyki jest
podobnie niszcząca? Otóż ta jest dobra i potrafi spuścić słuchaczowi
konkretny wpierdol. Płytka ta zawiera bowiem niespełna 34 minuty
przyozdobionego jadowitym, czarcim graniem Death Metalu o współczesnym wydźwięku,
który niszczy skutecznie i bezkompromisowo. Beczki, które na potrzeby tego
albumu nagrał sesyjny bębniarz (Krzysztof Klingbein) miażdżą i poniewierają
brutalnie, wspierający je, wyrazisty bas wzmacnia ich siłę rażenia wywracając
jednocześnie wnętrzności, riffy patroszą precyzyjnie i bezlitośnie, a dopracowane
solówki sprawiają, że pęka szkliwo na zębach. Wokalnie Kobuch spisał się
doskonale (pozdrawiam Cię Kolego), z jego gardła wylewają
się całe litry jadu i wszelakiego plugastwa, choć i tak cały czas uważam, że
najlepsze wokale w swej karierze położył on na „Loveful Act of Creation” Mortis
Dei i debiucie Puki Mahlu (to taka mała dygresja). Nie brakuje tu także
mocarnych, atonalnych akordów, zakręconych struktur, czy bardziej klimatycznych,
doprawionych umiejętnie melodią fragmentów o apokaliptycznym wydźwięku, które
potrafią dosyć konkretnie przepierdolić zwoje mózgowe. Pod względem technicznym
mucha nie siada (bo się boi), muzycy zespołu wiedzą, do czego służą ich
instrumenty i warsztat mają opanowany w stopniu bardzo dobrym. Brzmi to
wybornie. Jest tu moc, brutalność i organiczna wręcz selektywność, choć
osobiście uważam, że przydałoby się tu nieco więcej brudu i ciężaru na
beczkach, ale to tylko takie moje widzimisię. Można doszukać się w tym
materiale pewnych inspiracji Hate Eternal, Behemoth, Blood Red Throne, Vader,
Aeon, Vital Remains, czy Lost Soul, ale to w gruncie rzeczy mało istotne, gdyż
każdy usłyszy tu to, co będzie chciał, a najważniejsze jest to, że Sarmat
stworzył materiał, który choć nie jest żadną jutrzenką gatunku poniewiera
bestialsko i nikogo nie pyta o zdanie, czy można? Kurwa, świetna płytka, która
zyskuje zdecydowanie przy dłuższym poznaniu, zachęcam zatem, aby poświęcić jej
odpowiednią ilość czasu i atencji, gdyż wówczas „RS-28” uderzy z pełną mocą i
wyśle Wasze obsrane dupska na księżyc, albo jeszcze dalej. Życzę chłopakom powodzenia, gdyż stworzyli naprawdę bardzo dobry
materiał i mam nadzieję, że Sarmat nie okaże się jednorazowym projektem, który
rozjebał drzwi, wytłukł całe szkło, spierdolił na szczaw i tyle go widzieli.
Czekam zatem na rychłą kontynuację „RS-28”, która potwierdzi moje słowa i
dopierdoli tak, że klękajcie narody. Dobra rzecz. Polecam.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz