piątek, 2 kwietnia 2021

Recenzja OBSCURAE „To Walk the Path of Sorrow”

 

OBSCURAE

„To Walk the Path of Sorrow”

American DeclineRecords 2020

Drugi album amerykańskiej hordy Obscurae to płyta w całości poświęcona majestatowi nocy. Nie znajdziemy tu żadnych odniesień religijnych, ideologii, czy ludowych przesądów. „To Walk…” gloryfikuje magię wiecznej ciemności i jest świadectwem tajemnicy, powabu, głębi i potęgi tego czasu, gdy świat pogrąża się w mroku. Po kilkukrotnym przesłuchaniu stwierdzam, że strasznie głośne są noce za wielką kałużą. Po mglistym, ambientowym wstępie atakuje nas bowiem gęsta, ogłuszająca ściana lodowatych, jadowitych wioseł zlewająca się w jeden totalny atak wrzącej agresji. Dopiero po chwili, gdy nieco się ogarniemy, ochłoniemy i przyzwyczaimy do tej zwartej masy agresywnych, jadowitych riffów usłyszymy dudniące na drugim planie bębny, majestatyczny parapet i upiorny, nawiedzony, drapieżny, demoniczny scream. Niewątpliwie ma to swój urok, muzyka, jaką tu słyszymy, jest niewymownie dzika, surowa i pierwotnie barbarzyńska, emanuje mizantropią, nihilizmem i ponurą, opętańczą atmosferą, trzeba jednak poświęcić tej produkcji dosyć sporo czasu i atencji, aby się z nią oswoić i wyłowić z tego ołowianego, dźwiękowego chaosu, drogę, którą i tak w pewnym sensie będziemy poruszać się niemal po omacku. Spore grono słuchaczy nie sprosta z pewnością temu wyzwaniu, więc jest to materiał dla najbardziej zdeterminowanych i oddanych zarazem maniaków czarnej sztuki. Ci, którzy przetrwają,  zostaną dosłownie zalani mrocznymi falami dzikich, bestialskich, kakofonicznych wręcz, przygniatających, hipnotycznych pływów zbudowanych na bazie chropowatych tekstur basowych, które w większości przypadków są bardziej wyczuwalne, niż słyszalne,  przytłaczających, monolitycznych, bezlitosnych riffów, chorych wokaliz i operującego z piekielnych czeluści dusznego, zawiesistego parapetu. Czuć gdzieniegdzie w tym szaleństwie ducha Emperor z czasów „In the Nightside Eclipse”, można także natknąć się na pewne odniesienia do Burzum. Wszystko to jednak pokryte jest prawie nieprzeniknioną, wysoce nieprzyjazną, lepką breją lo-fi brzmienia, przez którą trzeba się konsekwentnie przegryzać, jeżeli chcemy dotrzeć do samego jądra ciemności na tym albumie. Ciekawe, ilu z Was znajdzie na to siłę i odwagę?

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz