niedziela, 25 kwietnia 2021

Recenzja PANDO „Rites”

 

PANDO

Rites”

Aesthetic Death 2021

Najnowszy materiał Pando, czyli duetu muzycznych popierdoleńców z Massachusetts, to podobno ich, jak dotąd, najcięższa, najbardziej surowa i mroczna produkcja. Nie mam sposobności zweryfikować na szybko tej informacji, gdyż nie słyszałem wcześniejszych dokonań zespołu, ale po wysłuchaniu tego albumu zdecydowanym ruchem ręki mogę stwierdzić, że dźwięki tu zawarte potrafią okrutnie sponiewierać słuchacza, a siła ich oddziaływania na ośrodkowy układ nerwowy jest naprawdę spora. Wyobraźcie sobie bowiem hybrydę surowego Black Metalu, smolistego Drone’a, niepokojącego Noise’a, mrocznego Ambient’u i szeroko pojętej sztuki eksperymentalnej improwizacji, a otrzymacie ogólny obraz muzyki, jaką wykonuje na tym albumie Pando. Z tych składników grupa utkała gęstą pajęczynę złowróżbnych, hipnotyzujących pejzaży dźwiękowych, złożoną z pełnych grozy, egzystujących na granicy podświadomości, ambient’owych szumów, agresywnego, siarczystego, mizantropijnego, czarciego dojebania do pieca, zawiesistych, w chuj ciężkich, ołowianych, grząskich, Drone’owych pływów, drylujących masę szarą w mózgu wkrętów charakterystycznych dla stylistyki Noise, świątynnych chórów, jadowitych wrzasków, ponurych growli, nawiedzonych melodeklamacji, krótkich, klasycznych pasaży gitarowych o psychodelicznym odcieniu, smyczkowych aranżacji, fortepianu i odrobiny sampli, a wszystko to w oparach chorych pogłosów, zniekształconych melodii o atonalnych strukturach, oraz chropowatego, zimnego, odhumanizowanego, industrialnego brzmienia. Album ten ma wiele punktów wspólnych, w których wspomniane powyżej sposoby muzycznej ekspresji nakładają się na siebie i asymilują, tworząc wysoce zagęszczoną, wibrującą niepokojąco mieszankę mrocznej atmosfery z bezpośrednimi, nierzadko drażniącymi teksturami ziarnistych riffów i kontrastującej z nimi awangardowej elektroniki. „Rites” to także bardzo przewrotna płyta. Ukazuje czasami skrawek pięknego, wzorzystego materiału, by w następnej chwili zalać go jebiącą okrutnie falą odchodów, kwaśnych wymiocin i ropy z otwartych wrzodów. Ten album w zasadzie nie ma ustalonego porządku sensu stricte. „Rytuały” to jeden wielki, niszczący psychikę wir niekonwencjonalnej muzyki, w którym nawet te teoretycznie lżejsze, atmosferyczne elementy posiadają potworną gęstość, przez którą niełatwo się przebić. Nie jest to z pewnością łatwa produkcja. Trzeba mieć klimat na takie granie, poświęcić tym dźwiękom sporo uwagi i z cierpliwością wgryzać się w te przepełnione ciemnością tekstury, poznawać ich perspektywę, kłębiące się tam ukryte wymiary, eksplorując zarazem obecne tam niewątpliwie, odmienne stany świadomości. Podobnie, jak w przypadku materiału Hallowed Butchery, za mastering płytki Pando odpowiada Szanowny Pan Greg Chandler, więc o odpowiednią siłę wyrazu tych kompozycji możecie być spokojni. Z całą pewnością chłopaki operują w bardzo wąskiej niszy i nie jest to twórczość dla każdego. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to muza tworzona przez pojebów dla pojebów, ale każdy pojeb, który zdecyduje się spędzić trochę czasu w towarzystwie tego krążka, odbędzie podróż w miejsca, gdzie ceremonialny mrok błyszczy łuną światłości, a anioły srają krwawym stolcem. A może to stolec krwawi aniołami? Nevermind, tak czy owak miażdżąca płytka.


Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz