niedziela, 11 kwietnia 2021

Recenzja INCERTUS „Predestination to Damnation”

 

INCERTUS

„Predestination to Damnation”

Mythrone Promotion / Defense Records 2021

Wyczytałem gdzieś, że Incertus wjechał na pełnej kurwie i w chuj pozamiatał. Gdy zatem tylko dostałem promo tegoż zespołu, bezzwłocznie zabrałem się za odsłuch ich debiutanckiej płyty. Po pierwszych kilku minutach miałem zagwozdkę, gdzie wjechał ten Incertus, jakiej kurwie i jakiego chuja pozamiatał? Z czasem jednak ta muza zaczęła do mnie docierać, a pod koniec tego albumu, gdy jebnęła mnie z pełną mocą, czułem się tak przejebany, jak rzeczona na początku kurwa, którą wydupczył olbrzymim, czarnym chujem sam książę ciemności, lub przynajmniej jego zastępca. Ta płyta to bowiem swoista kumulacja wszystkiego, co jest parszywe, ohydne, pierwotnie surowei klasycznie wręcz oldschool’owe. Słyszymy tu zatem zarówno elementy charakterystyczne dla Death, Black, Doom, jak i mrocznego, złego, korzennego Thrash Metalu, a wszystko genialnie poukładane w taki sposób, że tworzy jedną, zwartą całość, która takich starych dziadów, jak ja przyprawia o niekontrolowane spazmy i wzwód w galotach. Jest tu jednak także delikatne dotknięcie nieco bardziej nowoczesnego, technicznego, żeby nie powiedzieć, że nawet progresywnego grania, objawiającego się w niektórych partiach parapetu i wiosła, ale są to tylko delikatne akcenty, które nie burzą na wskroś staroszkolnej fasady tego albumu, a zarazem delikatnie go urozmaicają, wpuszczając w ten duszny, zalatujący grobem monolit odrobinę powietrza.  Kurwa, po dwukrotnym przesłuchaniu tej płyty jestem już w zasadzie jej niewolnikiem, jak tu bowiem nie pokochać tych mglistych, ciężkich, zagęszczonych wioseł, wyrazistego, szarpiącego flaki basu, miażdżących klasycznie beczek, podkreślającego mrok wylewający się z tych kompozycji parapetu, czy gardłowych, przepełnionych ciemnością wokali przypominających swą barwą i sposobem artykulacji Rosa Dolana wiadomo skąd. Ja pierdolę, jestem autentycznie rozjebany wibracjami i feelingiem, jakie emanują z tego krążka i nie przeszkadzają mi nawet dziwnie zniekształcone na początku ostatniego wałka, przepuszczone zapewne przez jakiś filtr riffy. Całokształt tej płyty i tak rozkurwił mnie niczym rozrzutnik gnój po polu. Nie wiem, może to ja mam gówno w głowie przetyranej wypitym przez lata alkoholem, albo pojebało mnie na starość, ale płytka Incertus, podobnie zresztą jak ostatni materiał Det Gamle (choć nie są to tożsame dźwięki) zrobił mi okrutnie dobrze i niewątpliwie często będę do niego wracał. I cóż tu więcej dodać? Chyba tylko to, że teraz już rozumiem czyim chujem kto pozamiatał i w jaką kurewską pizdę wjechał Incertus. Świetna płytka.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz