środa, 28 kwietnia 2021

Recenzja PALADINE „Entering the Abyss”

 

PALADINE

„Entering the Abyss”

No Remorse Records 2021

 

Siedząc sobie ostatnio, będąc trochę już zmęczonym słuchaniem brutalnej Black/Death Metalowej sieczki stwierdziłem, że dawno nie słuchałem i nie recenzowałem albumu z jakąś klasyczną odmianą metalowego rzemiosła. Pod ręką znalazł się akurat drugi długograj greckiego Paladine, więc nie przebierając specjalnie i nie marudząc, wziąłem ową płytkę na warsztat. Klika razy przesłuchałem ten materiał, nie dostając przy tym szczękościsku, nerwowych drgawek, czy też niekontrolowanego rozluźnienia zwieraczy, a nawet mogę powiedzieć, że nieźle bawiłem się przy tej muzyce. Paladine rzeźbi bowiem w podanym we współczesny sposób, ale opartym na klasycznych paradygmatach Heavy/Power Metalu, a ich tegoroczny album „Entering the Abyss” może wręcz służyć za wzorzec takiego grania. Usłyszymy tu zatem soczystą, zróżnicowaną sekcję z dobrze zarysowanym basem, która będąc niejako kręgosłupem każdej z kompozycji, operuje zazwyczaj w umiarkowanych, naznaczonych mocnym rytmem tempach, choć i do rześkiego, szalonego galopu, gdzie zarówno bas, jak i beczki mogą mocniej zabłysnąć, także szybciutko potrafi się zebrać, całą masę bardzo dobrych, klasycznych, wykonanych z pasją, chwytliwych, zadziornych, energetycznych riffów, które momentami spoglądają nawet w stronę korzennego Thrash Metalu i  świetnych, dopracowanych, płynących swobodnie solówek o narracyjnym charakterze. Warstwę instrumentalną uzupełnia władający niepodzielnie drugim planem, monumentalny, epicki klawisz, który nadaje tej płytce delikatnie mrocznego, tajemniczego klimatu rodem z powieści fantasy. Wokalista operuje natomiast mocnym, czystym głosem i co najważniejsze zna swoje możliwości, niepotrzebnie nie szarżuje z wysokimi rejestrami, a i z agresywną chrypką też chłop często ze swej gardzieli niezgorzej zajechać potrafi. Melodii i refrenów, które można nucić przy goleniu oczywiście w tym sporo, ale na całe szczęście lukier nie wylewa się z nich wiadrami, mają one swój pazur, ostry szlif i są doskonale osadzone w strukturach znajdujących się tu kompozycji. Jako że Paladine posiada na swym pokładzie dwóch wioślarzy, to warstwa gitarowa jest dosyć gęsta (jak na klasyczne granie oczywiście), riffing ma swoją moc, a niektóre harmonie naprawdę robią wrażenie. Brzmienie, jak na klasykę przystało, jest czyste, selektywne i przestrzenne, ale swą moc i siłę także posiada, więc solidnego, Heavy Metalowego kopniaka znienacka także można tu wyhaczyć mimo całego zamiłowania zespołu do podniosłej symfoniki. Fajna płytka, przy której można się nieco odprężyć i zrelaksować. Jeżeli zatem ktoś ma ochotę trochę wrzucić na luz, ale zarazem pozostać w metalowych klimatach, temu polecam „Entering…”, jeśli natomiast Twym najdzikszym marzeniem od dziecka, drogi czytelniku, była jazda na smoku do bitwy z siłami chaosu, wówczas album ten jest dla Ciebie pozycją obowiązkową.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz