MALIST
„Karst Relict”
Northern Silence Productions 2021
Rosyjski
Malist powraca ze swym trzecim albumem, kończącym epicką trylogię Karst Realm,
opowiadającą o losach bohatera, który to przemierzając zaklęty labirynt, musi
zmierzyć się z panującym tam tyranem, a także stoczyć wiele bitew z samym sobą
w sferze psychicznej i wyjść z tej konfrontacji obronną ręką. Tyle, jeżeli
chodzi o zarysowanie tła muzyki tworzonej przez odpowiadającego za ten projekt
Ovfrost’a. Jeżeli zaś chodzi o dźwiękową zawartość tego krążka, to mamy tu
naturalne rozwinięcie stylu, który prezentuje ten hord od początku swej
muzycznej drogi, czyli klimatyczny, dosyć melodyjny Black Metal sięgający swymi
korzeniami skandynawskiej II fali gatunku, ubarwiony melancholijnym, z lekka
nostalgicznym parapetem, odrobinką fortepianu, akustycznych gitar i czystego
śpiewu. Solidny to album, dźwięki na nim zawarte swobodnie płyną w przestrzeń,
bujając zawodowo. Są tu także nieco mocniejsze, jadowite przyłożenia, żadnych
ekstremizmów się jednak nie spodziewajcie, tu i tam przeleci jakaś dysonansowa
zagrywka, bardziej progresywny element, czy też tekstura kierująca nasze myśli
bardziej w stronę Post-Black Metalowych rozwiązań. Słychać wyraźnie, że Ovfrost
zrobił postępy zarówno jako kompozytor, jak i instrumentalista i bardzo pewnie
czuje się w stylu, który uprawia. W porównaniu z poprzednimi produkcjami Malist
„Karst Relict” posiada bardziej rozbudowane, dopracowane i uporządkowane wałki,
w których więcej się dzieje. O poprawie technicznego warsztatu najlepiej
świadczą wielowarstwowe partie wiosła rzeźbiącego riffy o różnych odcieniach,
jak i stopniach intensywności. Sekcja rzetelnie robi swoje, choć na tej
produkcji przydałby się z jej strony większy ciężar, wówczas znajdujące się tu
utwory zyskałyby większą głębię i moc. Słucha się tej płytki bezproblemowo,
jednak tak, jak w przypadku poprzednich albumów tego jegomościa, muzyka ta
bardzo niewiele po sobie zostawia. Trudno wskazać jakiś konkretny utwór, czy
fragment, który miałby szanse zakorzenić się na dłużej. Brakuje tu
charakterystycznych riffów, czy zdecydowanych punktów zaczepienia, które
reprezentowałyby ten album. Brzmienie także jak na mój gust trochę zbyt
klarowne, bo choć ma w sobie chłód i pewną porcję jadu, to jednak zdecydowanie
brak tu oparów siarki i brudnego, chropowatego pierdolnięcia. Dlatego też pod
koniec tego krążka zacząłem się już trochę nudzić, a po
dwóch spotkaniach z „Karst… ”mam pewność, że trzeciego już nigdy nie będzie. Materiał
wyłącznie dla fanów klimatycznego, melodyjnego, przystępnego Black Metalu.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz