ELDER
„Omens”
ArmageddonLabel
2020
Piąty
album długogrający amerykańskiego kwartetu Elder to płyta, do której nie będę
raczej wracał zbyt często, a w zasadzie to wielce prawdopodobne jest, że nie
powrócę do niej już nigdy. Nie rusza mnie ta produkcja nic a nic, choć pod
względem kompozycyjnym, czy aranżacyjnym to poziom naprawdę wysoki. Warsztat
muzyków także jest imponujący, ale poza pewnymi, nielicznymi, nieco cięższymi
partiami, to zdecydowanie nie moje wibracje. Gdy pierwsze skrzypce grają
gniotące solidnie struktury rodem z psychodelicznego Doom Metalu, czy też
zapiaszczone, przeciągane, rozmyte nieco Stoner’owe frazy, to jeszcze jakoś to
idzie, ale gdy do głosu dochodzą elementy klasycznego, zalatującego kwasem
Rocka, progresywnego grania charakterystycznego dla lat 70-tych, klimatycznego,
kosmicznego, modernistycznego Post-Rocka, czy manifestujące się tu często,
hybrydowe granie, łączące w sobie Indie Rocka z delikatnym dotknięciem
Jazzowych wariacji, to najzwyczajniej w świecie wymiękam. „Omens”, to płyta
kontemplacyjna, nostalgiczna, delikatnie kołysząca słuchacza, poruszająca
zapewne tematy egzystencjalne. Dla mnie to jednak straszne nudy, poza pewnymi,
wspomnianymi tu już, nielicznymi wyjątkami. Wałki są długie (najkrótszy trwa
prawie 10 minut), jest ich pięć, a każdy z nich ciągnie się, jak wyłażący z
dupy tasiemiec. Można podziwiać na tej produkcji delikatną fakturę tych
dźwięków i ich nastrój, który zbudowano na bazie stosunkowo ciężkiego basu,
alternatywnych bębnów, klasycznych, zwiewnych, zakręconych niewąsko,
warstwowych riffów, emocjonalnych, czystych wokali i parapetu, który za pomocą
atmosferycznych filtrów i mellotronu odgrywa poważną rolę w kształtowaniu tego
materiału. Ja również słyszę i uznaję umiejętności
muzyków Elder i organiczną, przestrzenną produkcję tego materiału, ale „Omens”
jawi mi się jako przeintelektualizowana płyta dla egzaltowanych, metal-rockowych
emerytów i nic na to nie poradzę, że męczy mnie okrutnie. Ciężko mi było
przebrnąć przez ten album, ale uparty ze mnie kutas, więc jakoś dałem radę,
mając przy okazji nadzieję, że może coś zaiskrzy. Niestety, nie zażarło, za
mało tu konkretów, a za dużo pitolenia, tak więc żegnam ten album ozięble.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz