poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Recenzja ELDER „Omens”


ELDER
„Omens”
ArmageddonLabel 2020


Piąty album długogrający amerykańskiego kwartetu Elder to płyta, do której nie będę raczej wracał zbyt często, a w zasadzie to wielce prawdopodobne jest, że nie powrócę do niej już nigdy. Nie rusza mnie ta produkcja nic a nic, choć pod względem kompozycyjnym, czy aranżacyjnym to poziom naprawdę wysoki. Warsztat muzyków także jest imponujący, ale poza pewnymi, nielicznymi, nieco cięższymi partiami, to zdecydowanie nie moje wibracje. Gdy pierwsze skrzypce grają gniotące solidnie struktury rodem z psychodelicznego Doom Metalu, czy też zapiaszczone, przeciągane, rozmyte nieco Stoner’owe frazy, to jeszcze jakoś to idzie, ale gdy do głosu dochodzą elementy klasycznego, zalatującego kwasem Rocka, progresywnego grania charakterystycznego dla lat 70-tych, klimatycznego, kosmicznego, modernistycznego Post-Rocka, czy manifestujące się tu często, hybrydowe granie, łączące w sobie Indie Rocka z delikatnym dotknięciem Jazzowych wariacji, to najzwyczajniej w świecie wymiękam. „Omens”, to płyta kontemplacyjna, nostalgiczna, delikatnie kołysząca słuchacza, poruszająca zapewne tematy egzystencjalne. Dla mnie to jednak straszne nudy, poza pewnymi, wspomnianymi tu już, nielicznymi wyjątkami. Wałki są długie (najkrótszy trwa prawie 10 minut), jest ich pięć, a każdy z nich ciągnie się, jak wyłażący z dupy tasiemiec. Można podziwiać na tej produkcji delikatną fakturę tych dźwięków i ich nastrój, który zbudowano na bazie stosunkowo ciężkiego basu, alternatywnych bębnów, klasycznych, zwiewnych, zakręconych niewąsko, warstwowych riffów, emocjonalnych, czystych wokali i parapetu, który za pomocą atmosferycznych filtrów i mellotronu odgrywa poważną rolę w kształtowaniu tego materiału. Ja również słyszę i uznaję umiejętności muzyków Elder i organiczną, przestrzenną produkcję tego materiału, ale „Omens” jawi mi się jako przeintelektualizowana płyta dla egzaltowanych, metal-rockowych emerytów i nic na to nie poradzę, że męczy mnie okrutnie. Ciężko mi było przebrnąć przez ten album, ale uparty ze mnie kutas, więc jakoś dałem radę, mając przy okazji nadzieję, że może coś zaiskrzy. Niestety, nie zażarło, za mało tu konkretów, a za dużo pitolenia, tak więc żegnam ten album ozięble.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz