Johansson
& Speckmann
"The
Germs of Circumstance"
Soulseller
Rec. 2020
Nie,
no tym jeszcze mało... Już dawno przestałem liczyć albumy, które
wychodzą spod pióra Roggi, a tym bardziej ich słuchać na bieżąco.
Gość układa nowe kawałki chyba w każdej pozycji – siedząc na
kiblu, w drodze do warzywniaka czy na przystanku tramwajowym. Co
najgorsze, każdy jego band jest w zasadzie podobny do wszystkich
pozostałych. A że gość geniuszem muzycznym bynajmniej nie jest, to
trafiają do mnie one nieco średnio. Coś mnie jednak tknęło, by
posłuchać, cóż też wymyślili wspólnie z tym drugim mitomanem
na wspólnym, piątym już (tak, kurwa, piątym! A ja dopiero co
przemęczyłem się przez pierwszy) albumie. No wymyślili niewiele.
Nadal grają mocno kwadratowy i do bólu przewidywalny death metal na
jedno kopyto. "The Germs of Circumstances" to płyta na
dosłownie jedno przesłuchanie. Niby wszystko jest tu poprawne –
są żwawe tempa, jest to to rytmiczne i brzmi jak reguła nakazuje,
wokal – też wiadomo... Jednak bez różnicy, czy tej płyty
słuchać zgodnie z rozkładem, czy przetasować utwory, efekt jest
ten sam. Po dwóch, góra trzech utworach zaczyna wiać nudą a
szczęką jęczy wyczerpana ciągłym ziewaniem. Monotonia to główna
wada tego materiału. Kolejne piosenki brzmią jak odbite od szablonu
albo odbijane stemplem z ziemniaka. Z niemal stu procentową
skutecznością jestem w stanie odgadnąć kiedy panowie przyspieszą,
kiedy zwolnią i gdzie wejdzie solówka. Nie wiem, może są tacy, co
lubią zgadywać co się stanie za chwilę po jednaj nutce i lubią
styl tego gościa. Ja mam chyba ostatecznie dość i nieprędko
sprawdzę jego kolejne wypociny w sto pięćdziesiątym siódmym
zespole. Całe szczęście, że ten krążek trwa niecałe pół
godziny. W innym przypadku chyba nie dotrwałbym do końca. Nuuuuuda!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz