DODENBEZWEERDER
„Vrees
de Toorn van de Wezens Verscholen Achter Majestueuze Vleugels”
Iron
Bonehead Productions 2020
Nekromanta
to projekt z Holandii prowadzony przez Maurice’a de Jonga, który
swe chore wizje materializuje także poprzez muzykę tworzoną w Gnaw
Their Tongues, De Magia Veterum, Obscuring Veil, Pyriphlegethon, czy
Golden Ashes, że wymienię tylko kilka z grup, w których brał
udział ten aktywny jegomość. Pierwszy, pełny album tego projektu,
to próba połączenia dychotomicznych, surowych dźwięków
wywodzących się z rytualnego, klaustrofobicznego ambientu i
jadowitego, nawiedzonego, ortodoksyjnego Black Metalu o sadystycznym
odcieniu. Należy dodać, że to próba udana, bowiem muzyka zawarta
na „Vrees de Toorn…” hipnotyzuje, wciąga, mami, obezwładnia i
naprawdę trudno wyrwać się z jej lepkich macek. Do stworzenia tego
materiału użyto klasycznego instrumentarium, a mimo to ma on
zaskakująco wiele warstw. Dodenbezweerder to przytłaczające
pejzaże dźwiękowe przesycone mrocznymi wibracjami i złowrogą
aurą. Ta płytka to sześć medytacyjnych utworów napędzanych
opętanym wokalem i bębnami lawirującymi pomiędzy szalonymi, nieco
chaotycznymi strukturami, a gniotącymi okrutnie, ociężałymi
elementami rodem z obskurnego Doom Metalu. Na ten kręgosłup
nałożone są zagęszczone, brudne riffy zapętlające się
nierzadko w ciemne dysonanse, potężnie brzmiący bas, smoliste
drony i tekstury rodem z brutalnego, złowrogiego Noise a la Merzbow.
Ten album, zwłaszcza słabym psychicznie jednostkom po przejściach,
może zrobić naprawdę solidne kuku i poważnie ich uszkodzić,
bowiem ta paleta ponurych, miazmatycznych dźwięków robi konkretny,
bezkompromisowy i bezpośredni drenaż mózgu bez stosowania żadnych
półśrodków. Momentami wydaje się nawet, że ta muzyka jest jakby
nie do końca obecna w naszym kontinuum czasowym. Wydaje się ona
zawieszona pomiędzy wymiarami, unosząc się pomiędzy światem
żywych a różnorakimi krainami umarłych i potępionych. Jest to
płyta, której bardziej doświadczasz, niż słuchasz (wiem, jak to
brzmi, ale naprawdę mam takie odczucie), i choć nie jest to łatwa
do przebrnięcia produkcja, to jednak jest w niej coś, co wręcz
zmusza do eksplorowania tych cuchnących grobem i zgnilizną utworów.
Przecudnie klaustrofobiczny, nawiedzony, hipnotyczny, wstrząsający,
przerażający i zarazem intrygujący i uzależniający album. Warto
posłuchać…jeżeli nie obawiacie się zderzenia z cuchnącym
stęchlizną, obrzydliwym, przesiąkniętym słodką wonią śmierci
i rozkładu upiorem.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz