VOORHEES
„Chapter Two”
Great Dane Records 2020
Tak
sobie patrzę na tych czterech jegomości z Voorhees, ich ciała zbudowane w dużym
stopniu przy pomocy piwa i innych alkoholi, koszulki z logo Death i Vader, w
których dumnie prężą swe torsy i już jestem prawie pewien, że to, co usłyszę na
ich pierwszym, pełnym albumie przypadnie mi do gustu. Zarzucam więc
„ChapterTwo”, biorę w dłoń szklaneczkę wódeczki z lodem i zdecydowanym ruchem
ręki jestem zadowolony z tego, co tu słyszę. Oldschool’owyDeath Metal wykonywany
przez ten zespół robi mi bowiem dobrze jak chuj, mimo że nikt tu ponownie
prochu nie wymyśla, a materiał ten skonstruowano z dobrze znanych, lubianych i
sprawdzonych w ogniu walki elementów. W tym wielkim piecu mieszają się bowiem
płomienie klasyki europejskiej sceny Death i elementy doskonale znane ze
Śmiertelnych produkcji zza oceanu. Podstawą są tu agresywne, w przeważającej
części szybkie riffy, jednak bardziej dostojnego, w pizdu ciężkiego grania
gitarowego także tu nie brakuje. Akordy są raczej proste i bezpośrednie, ale
jest tu także trochę niejednoznacznych harmonii, cwanie schowanych, niejako
drugoplanowych zagrywek i struktur wzbogacających ten na wskroś tradycyjny
monolit. Partie solowe mają typowo tradycyjny, zwarty charakter i nigdy nie
odwracają uwagi od klasycznego rdzenia tej płyty. Dominują tu średnie, marszowe,
pełzające tempa wsparte mocnym aromatem basu, jednak nie mogło zabraknąć dobrze
zsynchronizowanych, punktowych uderzeń blastami, jaki i wgniatających w
podłoże, walcowatych tekstur kojarzących się w pewien sposób z Asphyx, czy
Grave. Można tu także wychwycić pewne zagrywki kojarzące się z Bolt Thrower,
Vader i Sinister z jednej strony, a także z Death, Obituary, Six Feet Under,
czy Jungle Rot z drugiej, a wszystko to przyprawione nieco skandynawskim sosem
i wycieczkami do Thrash Metalowego ogródka. Wkrada się w tę gęstwinę dźwiękową
także nieco nienachalnych melodii, które zapewniają odrobinę oddechu i
wpuszczają tu odpowiednie ilości przestrzeni i powietrza. Całość ładnie trybi i
zazębia się ze sobą, tworząc zwarty, masywny, miażdżący konglomerat. O
brzmienie możecie być spokojni, bowiem za gałkami stał tu Dan Swano, który
wykonał dobrą robotę. Sound tej płyty jest zatem organiczny, dynamiczny, mięsisty,
zwięzły, odpowiednio zagęszczony i ociekający posoką. No i w zasadzie to tyle
odnośnie tej produkcji. Jeżeli, drogi czytelniku lubisz konkretną, metalową,
bezpośrednią,Śmierć Metalową muzykę starej szkoły, która co prawda ponownie nie
odkrywa koła, ale kopie po żebrach konkretnie, to płytowy debiut Voorhees jest
skrojony w sam raz dla Ciebie. Jeżeli natomiast nie lubisz, to chuj Ci pod oko.
Tak, czy siusiak ja to kupuję, jak to mawiała w telewizyjnej reklamie pewna
celebrytka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz