poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Recenzja VOORHEES „Chapter Two”


VOORHEES
„Chapter Two”
Great Dane Records 2020

Tak sobie patrzę na tych czterech jegomości z Voorhees, ich ciała zbudowane w dużym stopniu przy pomocy piwa i innych alkoholi, koszulki z logo Death i Vader, w których dumnie prężą swe torsy i już jestem prawie pewien, że to, co usłyszę na ich pierwszym, pełnym albumie przypadnie mi do gustu. Zarzucam więc „ChapterTwo”, biorę w dłoń szklaneczkę wódeczki z lodem i zdecydowanym ruchem ręki jestem zadowolony z tego, co tu słyszę. Oldschool’owyDeath Metal wykonywany przez ten zespół robi mi bowiem dobrze jak chuj, mimo że nikt tu ponownie prochu nie wymyśla, a materiał ten skonstruowano z dobrze znanych, lubianych i sprawdzonych w ogniu walki elementów. W tym wielkim piecu mieszają się bowiem płomienie klasyki europejskiej sceny Death i elementy doskonale znane ze Śmiertelnych produkcji zza oceanu. Podstawą są tu agresywne, w przeważającej części szybkie riffy, jednak bardziej dostojnego, w pizdu ciężkiego grania gitarowego także tu nie brakuje. Akordy są raczej proste i bezpośrednie, ale jest tu także trochę niejednoznacznych harmonii, cwanie schowanych, niejako drugoplanowych zagrywek i struktur wzbogacających ten na wskroś tradycyjny monolit. Partie solowe mają typowo tradycyjny, zwarty charakter i nigdy nie odwracają uwagi od klasycznego rdzenia tej płyty. Dominują tu średnie, marszowe, pełzające tempa wsparte mocnym aromatem basu, jednak nie mogło zabraknąć dobrze zsynchronizowanych, punktowych uderzeń blastami, jaki i wgniatających w podłoże, walcowatych tekstur kojarzących się w pewien sposób z Asphyx, czy Grave. Można tu także wychwycić pewne zagrywki kojarzące się z Bolt Thrower, Vader i Sinister z jednej strony, a także z Death, Obituary, Six Feet Under, czy Jungle Rot z drugiej, a wszystko to przyprawione nieco skandynawskim sosem i wycieczkami do Thrash Metalowego ogródka. Wkrada się w tę gęstwinę dźwiękową także nieco nienachalnych melodii, które zapewniają odrobinę oddechu i wpuszczają tu odpowiednie ilości przestrzeni i powietrza. Całość ładnie trybi i zazębia się ze sobą, tworząc zwarty, masywny, miażdżący konglomerat. O brzmienie możecie być spokojni, bowiem za gałkami stał tu Dan Swano, który wykonał dobrą robotę. Sound tej płyty jest zatem organiczny, dynamiczny, mięsisty, zwięzły, odpowiednio zagęszczony i ociekający posoką. No i w zasadzie to tyle odnośnie tej produkcji. Jeżeli, drogi czytelniku lubisz konkretną, metalową, bezpośrednią,Śmierć Metalową muzykę starej szkoły, która co prawda ponownie nie odkrywa koła, ale kopie po żebrach konkretnie, to płytowy debiut Voorhees jest skrojony w sam raz dla Ciebie. Jeżeli natomiast nie lubisz, to chuj Ci pod oko. Tak, czy siusiak ja to kupuję, jak to mawiała w telewizyjnej reklamie pewna celebrytka.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz