środa, 26 sierpnia 2020

Recenzja Griiim "Bête Immonde"


Griiim
"Bête Immonde"
Purity Through Fire 2020

Maxime należy do ludzi, którzy spokojnie na tyłku nie usiedzą. Nie tak dawno zachwycałem się debiutem Griiim, w międzyczasie koleś nowy album K.F.R. i dwie płyty Kyūketsuki by dziś z kolei powrócić z nowym albumem wspomnianego na początku projektu. W zasadzie ten materiał zbliżony jest nieco bardziej do K.F.R. niż debiut – mniej tu szybszych, stricte black metalowych rozwiązań, więcej za to mrocznej, lejącej się z głośników atmosfery śmierci i grozy. Francuz w swojej twórczości używa syntezatora do tworzenia klimatu niepokoju i budowania rosnącego napięcia, traktując go jako narzędzie wiodące, przy którym gitary są jedynie dodatkiem. Dlatego „Bête Immonde” jest niczym pulsująca czerń, niesamowicie hipnotyzująca i wszechobecna, przed którą próżno szukać schronienia. Na krążku mamy siedem utworów, które rozwijają się powoli acz systematycznie. Nie ma tu chwytliwych akordów czy rozświetlających ciemność melodii. Maxime nie waha się jednak zamieszczać w swoich kompozycjach elementów niebywale różnych stylistycznie i zaskakujących, jak choćby sample przypominające śpiew pracujących na polu czarnoskórych niewolników czy fragmentów śpiewanych na wzór kołysanki. Nie obyło się także bez kilku słów od Charles'a Mansona na samym wstępie. Muzyka Griiim nie ma służyć do zabawy czy spędzania miłego czasu w towarzystwie znajomych. Ona otwiera się i prezentuje swoje sekrety wyłącznie wtedy, gdy poświęcimy jej całego siebie, w całkowitym odosobnieniu i przy maksimum skupienia. Zaczyna wówczas pulsować w rytmie krwi i infekować pomału niczym wstrzyknięta skazańcowi w sali śmierci trucizna. Po raz kolejny jestem pod sporym wrażeniem twórczości Francuza. Jestem pewny, że wszystkim, którzy dali się okaleczyć poprzednim jego nagraniom, tym razem także poddadzą się kolejnej sadomasochistycznej przyjemności i odbędą ponownie podróż w głąb zakamarków jego umysłu.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz