Griiim
"Bête
Immonde"
Purity
Through Fire 2020
Maxime należy do ludzi, którzy spokojnie na tyłku nie
usiedzą. Nie tak dawno zachwycałem się debiutem Griiim, w
międzyczasie koleś nowy album K.F.R. i dwie
płyty Kyūketsuki
by dziś z kolei powrócić z nowym albumem wspomnianego na początku
projektu. W zasadzie ten materiał zbliżony jest nieco
bardziej do K.F.R. niż debiut – mniej tu szybszych, stricte black
metalowych rozwiązań, więcej za to mrocznej, lejącej się z
głośników atmosfery śmierci i grozy. Francuz w swojej twórczości
używa syntezatora do tworzenia klimatu niepokoju i budowania
rosnącego napięcia, traktując go jako narzędzie wiodące, przy którym gitary są jedynie dodatkiem. Dlatego
„Bête Immonde” jest niczym pulsująca czerń, niesamowicie
hipnotyzująca i wszechobecna, przed którą próżno szukać schronienia. Na
krążku mamy siedem utworów, które rozwijają się powoli acz
systematycznie. Nie ma tu chwytliwych akordów czy rozświetlających
ciemność melodii. Maxime nie waha się jednak zamieszczać w swoich
kompozycjach elementów niebywale różnych stylistycznie i
zaskakujących, jak choćby sample przypominające śpiew pracujących
na polu czarnoskórych niewolników czy fragmentów śpiewanych na
wzór kołysanki. Nie obyło się także bez kilku słów od
Charles'a Mansona na samym wstępie. Muzyka Griiim nie ma służyć
do zabawy czy spędzania miłego czasu w towarzystwie znajomych. Ona
otwiera się i prezentuje swoje sekrety wyłącznie wtedy, gdy
poświęcimy jej całego siebie, w całkowitym odosobnieniu i przy
maksimum skupienia. Zaczyna wówczas pulsować w rytmie krwi i
infekować pomału niczym wstrzyknięta skazańcowi w sali śmierci
trucizna. Po raz kolejny jestem pod sporym wrażeniem twórczości
Francuza. Jestem pewny, że wszystkim, którzy dali się okaleczyć
poprzednim jego nagraniom, tym razem także poddadzą się kolejnej
sadomasochistycznej przyjemności i odbędą ponownie podróż w głąb
zakamarków jego umysłu.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz