LEIRU
„Idő”
Sun & Moon Records 2020
Tę
płytkę wybrałem z podesłanych do recenzji materiałów całkowicie na chybił trafił
i w pierwszej chwili ten album dosłownie wbił mnie w glebę. Teraz, po
kilkunastu odsłuchach napięcie już nieco opadło i nie podchodzę do „Idő” już
tak emocjonalnie, jednak cały czas uważam, że to bardzo ciekawa płyta z własnym
charakterem. Węgierski duet wykorzystał kręgosłup z brzydkiego, brudnego,
szorstkiego, ponurego Black Metalu, dodał i powplatał weń elementy melodyczne
rodem z klasycznego metalu z lat 80-tych oraz nieco rockowego, psychodelicznego
szlifu charakterystycznego dla lat 70-tych i wspomagając swoją muzykę czystymi
wokalizami wraz z odrobiną tajemniczych szeptów, które gdzieniegdzie są pod
delikatnym wpływem swojego, bardziej znanego rodaka Attili,
stworzył przesiąknięte mrokiem, naznaczone negatywnymi emocjami i sennymi
koszmarami dźwięki. Sam zespół mówi o sobie, iż są „dumnymi amatorami i
bezbożnymi bardami” i coś w tym jest, bowiem ich twórczość ma pewne punkty
wspólne z epickimi utworami, które rodziły się w duszach i sercach bardów w
czasach dawnych. Niewątpliwego indywidualizmu dodaje tej produkcji także użyty
tu język węgierski, w nim to bowiem frontman wyśpiewuje stworzone liryki, które
do wesołych bynajmniej nie należą.Ta muza bardzo skutecznie wwierca się w
mózgoczaszkę i penetruje masę szarą w łepetynie,zagnieżdżając się w niej na
dłużej. Naprawdę sporo czasu siedział mi we łbie ten album i nie mogłem się
wyzwolić z sideł, jakie na mnie zastawił, a ilekroć teraz o tym pomyślę, to
chce mi się ponownie zanurzyć w jego zaklęte rewiry.Jedna z ciekawszych płyt,
jakie ostatnimi czasy wypłynęły z przepastnych odmętów undergroundu, każdy
jednak musi posłuchać ją sam i zadecydować, czy leży mu wizja muzyki
prezentowanej przez tych dwóch Węgrów.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz