wtorek, 1 września 2020

Recenzja LEIRU „Idő”


LEIRU
„Idő”
Sun & Moon Records 2020

Tę płytkę wybrałem z podesłanych do recenzji materiałów całkowicie na chybił trafił i w pierwszej chwili ten album dosłownie wbił mnie w glebę. Teraz, po kilkunastu odsłuchach napięcie już nieco opadło i nie podchodzę do „Idő” już tak emocjonalnie, jednak cały czas uważam, że to bardzo ciekawa płyta z własnym charakterem. Węgierski duet wykorzystał kręgosłup z brzydkiego, brudnego, szorstkiego, ponurego Black Metalu, dodał i powplatał weń elementy melodyczne rodem z klasycznego metalu z lat 80-tych oraz nieco rockowego, psychodelicznego szlifu charakterystycznego dla lat 70-tych i wspomagając swoją muzykę czystymi wokalizami wraz z odrobiną tajemniczych szeptów, które gdzieniegdzie są pod delikatnym wpływem swojego, bardziej znanego rodaka Attili, stworzył przesiąknięte mrokiem, naznaczone negatywnymi emocjami i sennymi koszmarami dźwięki. Sam zespół mówi o sobie, iż są „dumnymi amatorami i bezbożnymi bardami” i coś w tym jest, bowiem ich twórczość ma pewne punkty wspólne z epickimi utworami, które rodziły się w duszach i sercach bardów w czasach dawnych. Niewątpliwego indywidualizmu dodaje tej produkcji także użyty tu język węgierski, w nim to bowiem frontman wyśpiewuje stworzone liryki, które do wesołych bynajmniej nie należą.Ta muza bardzo skutecznie wwierca się w mózgoczaszkę i penetruje masę szarą w łepetynie,zagnieżdżając się w niej na dłużej. Naprawdę sporo czasu siedział mi we łbie ten album i nie mogłem się wyzwolić z sideł, jakie na mnie zastawił, a ilekroć teraz o tym pomyślę, to chce mi się ponownie zanurzyć w jego zaklęte rewiry.Jedna z ciekawszych płyt, jakie ostatnimi czasy wypłynęły z przepastnych odmętów undergroundu, każdy jednak musi posłuchać ją sam i zadecydować, czy leży mu wizja muzyki prezentowanej przez tych dwóch Węgrów.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz