piątek, 11 września 2020

Recenzja PANDRADOR „Ov Rituals, Ov Ancestors, Ov Destiny”


PANDRADOR
Ov Rituals, Ov Ancestors, Ov Destiny”
Independent 2020

Przeleżał u mnie trochę ten materiał, zanim dostał swoją szansę. Tak to się czasem układa, materiałów do recenzji od chuja i jeszcze trochę, a jebana doba nie chce się wydłużyć, choćbyś człowieku nie wiem, co wyczyniał. Nie bawmy się zatem w przydługie wstępy, tylko bez zbędnego pierdolenia zaczynajmy. No więc jadziem z dziadziem! Pierwszy album długogrający Rzeszowian to prawie 37 minut dobrego, mocnego, ale niestety skonstruowanego i nagranego w nowoczesny sposób Death Metalu. Nie brakuje na tej płycie niezłych pomysłów. Są bezlitosne kanonady sekcji, które w połączeniu z chropowatymi, ostrymi, jadowitymi riffami poniewierają z bestialską siłą, są konkretnie zakręcone momentami rozwiązania i techniczne solówki, które pokazują, że warsztat techniczny mają panowie na wysokim poziomie, są wreszcie miażdżące zwolnienia, które podrasowane mrocznym klawiszem, gniotą okrutnie tworząc zarazem zawiesistą, gęstą, smolistą atmosferę. Zatem wszystko powinno być cacy, … ale niestety nie jest i nie mogę cieszyć się w pełni tymi dźwiękami. Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami. Drażni mnie dosyć mocno brzmienie tego krążka, jak i mechaniczne, rwane, szkliście nieskazitelne, zalatujące okrutnie plastikiem podejście do niektórych partii bębnów, a także wioseł. Za dużo tu triggerów, studyjnych bajerów i całego tego sztucznego, nowoczesnego gówna. Cała ta wszechobecna tu cyfryzacja zabija wg mnie ducha tej muzyki, który czasami próbuje się na tej płycie uzewnętrznić, ale zostaje skutecznie stłamszony przez wyczyszczone do bólu, sterylne patenty znane choćby z twórczości Fear Factory, czy z ostatnich produkcji Decapitated. Brakuje mi tu mięcha, odrobiny brudu, pleśni i słodkiej woni zgnilizny. „Ov Rituals…” to dla mnie przykład dobrego albumu, którego potencjał został jednak zniszczony przez nowoczesną technologię. Szkoda, naprawdę szkoda. Chłopaki udowadniają jednak, że grać potrafią, więc mają u mnie pewien kredyt zaufania. Liczę, że na następnym albumie odpuszczą już sobie cały ten wymuskany, silikonowy sound i spuszczą mi totalny wpierdol. Jeżeli zaś wybiorą inną drogę, cóż, trudno, uszanuję to i rozstaniemy się bez zbędnych sentymentów.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz