niedziela, 20 września 2020

Recenzja Ulven "Death Rites Upon a Winged Crusade"

 

Ulven

"Death Rites Upon a Winged Crusade"

Morbid Chapel Rec. 2020

Amerykańska scena black metalowa jawi się w moich oczach niczym auto-szrot. Niby po kształtach widać, że to auta, jednak pojeździć czymkolwiek rzadko kiedy jeszcze się da. Dlatego też dobrze się stało, że płyta Ulven dotarła do mnie akurat w dzień wielkiego skręcania mebli. Los chciał, że była pierwsza z brzegu w paczuszce i dzięki temu wylądowała w odtwarzaczu. Gdyby nie to, zapewne poczekałaby na swoją kolej jeszcze dłuższy czas. A to by był błąd, duży błąd a nawet wielbłąd, bo "Death Rites Upon a Winged Crusade" to bynajmniej nie bylejakość. Sean Deth odpowiadający w tym projekcie za wszystkie instrumenty oraz wokale inspiruje się mocno sceną europejską. Na tyle silne i udane są to inspiracje, że początkowo przekonany byłem, iż Ulven to zespół z północy naszego kontynentu. No ale czerpanie ze sprawdzonych wzorców a ułożenie z nich własnej, pomysłowej mozaiki to dwie zupełnie różne sprawy. W przypadku Ulven ta sztuka udała się znakomicie, głownie dlatego, że wydany pierwotnie dwa lata temu w formie cyfrowej a wznawiany obecnie na CD album zawiera muzykę bardzo urozmaiconą i przemyślaną. Poza agresywnymi a jednocześnie dość melodyjnymi akordami znajdziemy tu trochę umpaumpowania ale i sporą garść stonowanych, spokojnych fragmentów, także akustycznych. A wszystko to wymieszane ze sobą w bardzo rozsądnych proporcjach. Nie uświadczymy tu bzyczenia bez celu czy poszukiwania wczorajszego dnia. Utwory na "Death Rites..." oparte są na konkretnych, jadowitych riffach przy których na twarzy od razu maluje się evil grymas i przychodzi chęć na zło czynienie. Ulven wyjątkowo udanie przypomina jak grało się atmosferyczny black metal zanim piszczałki i słodkie do obrzygania klawisze zrobiły z tego gatunku jego karykaturę. Tutaj ilość wszelkich ozdobników dobrana została w ilości podręcznikowej, dzięki czemu płyty słucha się na jednym wdechu. Czterdzieści osiem minut muzyki na niej zamieszczonej to black metal przez duże Bla i wspaniały dowód na to, że nie tylko piwnica uber alles. Wkręcił mi się ten album niczym wkręty w nowe szafki mojej córki i siedzi w głowie równie mocno. Jeśli ktoś mieni się maniakiem czarcich nut a przejdzie obok tego krążka niewzruszony, powinien za karę obejrzeć wszystkie odcinki "Ojca Mateusza". Po dwa razy.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz