piątek, 4 września 2020

Recenzja Ragehammer "Into Certain Death"


Ragehammer
"Into Certain Death"
Pagan Rec. 2020

Na ten krążek zapewne wielu czekało z rosnącą niecierpliwością. Swoim debiutem Ragehammer zamącili bowiem dość mocno wodę na krajowej scenie, wchodząc taranem do czołówki rodzimego napierdalania. Minęły cztery lata i oto mamy następcę "The Hammer Doctrine". Od razu rodzi się pytanie – dali radę, czy może dali dupy? Jakby nie patrzeć oblicze zespołu na nowym pełniaku niewiele zmieniło się względem poprzednich nagrań. Wciąż mamy do czynienia z szybkim i jadowitym thrash/black metalem, wkurwionym jak sam chuj. Nowe utwory to w prostej linii kontynuacja obranego przez zespół na samym początku kursu, którego trzymają się kurczowo niczym małpa palmy i ani im w głowie wprowadzanie do muzyki elementów eksperymentalnych czy innych udziwnień. Dostajemy tu w ryj łupaniem pozornie prostym, lecz bogatym w chwytliwe riffy i wpadającymi w ucho refrenami. Słychać wyraźnie, że Ragehammer inspirują się starą niemiecką szkołą, ale nie stronią też od patentów charakterystycznych choćby dla nordyckiego black metalu. Niby większość utworów ma podobną konstrukcję i tempo, co poniekąd może sprawiać wrażenie monotematyczności, lecz energia, którą ta muzyka pulsuje zdecydowanie podnosi ciśnienie i zachęca do wesołej zabawy. Tnące jak brzytwa gitary w towarzystwie bardzo motorycznej sekcji oraz agresywnego wokalu to idealny przepis na solidny kop w dupę. Przede wszystkim w wersji koncertowej. Słuchając "Into Certain Death" aż się chce ruszyć dupę do klubu i poturlać pod sceną z kompanami w rytmie Młota. Ktoś może powiedzieć, że nowa propozycja Krakowiaków to niemal kopia jedynki i poniekąd będzie miał rację. Nie zmienia to jednak faktu, że Ragehammer nadal pozostają jednym z najlepszych przedstawicieli polskiej sceny w tym gatunku. Jeśli zatem po debiucie macie ochotę na kolejną porcję thrash/blckowego wpierdolu, to możecie się już dziś ustawić w kolejce do Pagana po kolejny strzał z liścia. Granie Ragehammer jest bowiem jak devolay – niby nie kawior, ale zawsze zjesz ze smakiem i nigdy zgagi nie uświadczysz. Zatem, jako szef kuchni, polecam serdecznie.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz