Crypt Sermon
„The Stygian Rose”
Dark Descent
Records (2024)
Kompletnie nie
śledzę klasycznej sceny doom metalowej, ale nie ukrywam, że na najnowszy
materiał Crypt Sermon czekałem bardzo. Poprzednie wydawnictwa prezentowały
bardzo wysoki poziom, a promujący najnowsze wydawnictwo „Glimmers In The
Underworld” wyrwał mnie z butów. Spodziewałem się, że „The Stygian Rose” rozłoży
nie na łopatki, ale pierwsze odsłuchy tego nie zwiastowały. Przede wszystkim,
„The Stygian Rose” jest materiałem dużo bardziej drapieżnym i szorstkim niż
poprzednie płyty. Epicki charakter muzyki został tutaj nieco schowany za
mroczniejszą niż dotychczas atmosferą, grajkowie sypią klasycznymi riffami z
rękawa, solówki nawiązują do rockowej i metalowej klasyki, w sposób jakiego się
już nie słyszy, w prace sekcji rytmicznej wkradło się trochę nienachalnego
kombinowania, a i Brooke Wilson za mikrofonem niejednokrotnie wypuszcza się w
nieco bardziej drapieżne rejestry, barwą głosu często przypominając bardziej
niechlujną wersję Tony’ego Martina. Nie brakuje też kapitalnych motywów,
frapujących, zapadających w pamięć melodii, a sześć numerów tu zamieszczonych
zamyka się w zgrabnych 45 minutach, nie przytłaczając doommetalową monotonią.
Sęk w tym, że te perfekcyjne elementy składowe, nie zawsze układają się tu w
elegancką całość. Momentami „The Stygian Rose” przypomina zlepek fantastycznych
pomysłów, które nie zawsze do siebie pasują. Misternie budowana kompozycja
potrafi być przerwania jakąś bezsensownie epicką, szorstką partią wokalną czy
mocniejszym, pojawiającym sis ęznikąd riffem. Czasem fajna melodia czy motyw
powtarzana jest tak nachalnie, że można czuć przesyt (np. zakończenie „Scrying
Orb”), innym razem coś rozwija się tak długo, że pojawiają się myśli czy utwór
w ogóle wystartuje (np. wstęp do utworu tytułowego). Mankamenty są i trochę
zaburzają mi obraz tej bądź co bądź bardzo dobrej płyty. Panowie z Crypt
Sermon trzymając się mocno stylistyki
wypracowanej przed laty przez Candlemass i Solitude Aeturnus puszczają oko
takim grupom jak Rainbow, Savatage czy Blind Guardian. Frank Chin na gitarze,
będący nowym nabytkiem zespołu, wniósł spory powiew świeżości, a jego partie
solowe są tutaj niewątpliwie wartością dodaną. Trochę czasu zajęło mi, żeby
zatopić to nieco rozczarowujące, pierwsze wrażenie, jakie „The Stygian Rose” na
mnie zrobiło. Każdy kolejny odsłuch utwierdzał mnie w przekonaniu, że jest tu
dużo fajnych melodii i pomysłów, a całości słucha się naprawdę dobrze, pomimo
pewnych namacalnych mankamentów. I chyba właśnie to w tym wszystkim jest
najważniejsze – tego słucha się naprawdę dobrze, jest tu dużo muzyki, którą
można się delektować i którą odbiera się ponadprzeciętnie dobrze. Może brakuje
w tym wszystkim kropki nad „i”, może wieńczący płytę utwór tytułowy powinien
być bardziej „jakiś”, świecić niczym diament w koronie tego wydawnictwa, może
brakuje tu hitu jak „Key Of Solomon” z poprzedniego krążka, może czasami
brakuje kompozycjom naturalnego flow. Nie zmienia to faktu, że Crypt Sermon
dowiózł bardzo dobry album – częściej fenomenalny, rzadziej rozczarowujący, ale
jest czego słuchać.
Harlequin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz