poniedziałek, 3 czerwca 2024

Recenzja Monstraat „Death Upon His Bell”

 

Monstraat

„Death Upon His Bell”

Fallen Temple 2024

Nie będę ściemniał, ale to moje pierwsze spotkanie z tymi Szwedami. Po szybkim odrobieniu lekcji mogę stwierdzić, że raw black metal w ich wykonaniu ma cały czas się bardzo dobrze. Ci dwaj muzycy w dalszym ciągu rzeźbią w hebanie, nie siląc się w ogóle na jakiekolwiek artystyczne intarsjowanie, a tym bardziej inkrustowanie tego gatunku drewna. To raczej robota, która zrodziła toporny totem, do którego stworzenia użyto tępego dłuta. Tarnik pewnie się również tutaj przysłużył, ale chuj, bo nie liczą się tylko narzędzia, lecz i ostateczny kształt dzieła. Monstraat po raz trzeci wypuścił na ten plugawy świat doskonale do niego przystający swym wyrazem album. Panowie permanentnie wbijają w padół, na którym wszyscy żyjemy swe spiczaste pazury i wyrywają z niego ostatnie kawałki nikomu niepotrzebnych złudzeń. Na „Death Upon His Bell” robią to jeszcze w bardziej pokręcony sposób. W dalszym ciągu jest to technika, nawiązująca do czołowych przedstawicieli norweskiej sceny lat dziewięćdziesiątych, ale obecnie mocno doprawiona opętanym black-thrashem na podobę chociażby Aura Noir. Oprócz zwyczajowo dla tego gatunku nieprzyjaznych akordów dostajemy także mnóstwo schizoidalnych zagrywek w różnym tempie, które wprowadzają do muzyki tego projektu sporo nieprzewidywalności. Niektóre z kompozycji nie posiadają wyraźnie liniowego charakteru, ponieważ poprzez liczne zmiany tempa jak i różne rodzaje kostkowania, które furiacko wbijają się między nasze zwoje mózgowe, niosą ze sobą jakąś szaloną ametodyczność. Wydaje mi się, że Monstraat na tym krążku poszedł trochę dalej, zagłębiając się w rozhisteryzowane zło, które objawiło się za ich pośrednictwem momentami chaotycznymi dźwiękami, będącymi na pierwszy rzut ucha przypadkowo zestawionymi ze sobą frazami. Nic bardziej mylnego, bo w szaleństwie jest metoda, która zaowocowała dosadnym i obłąkańczym black metalem, obdarzającym ludzkość przede wszystkim obojętnością, a dopiero później czymś jeszcze gorszym. To wszystko jak zwykle zobrazowane za pomocą zgrzytliwych gitar i wyraźnie zakreślonej sekcji rytmicznej oraz w obecności skrajnie nerwowych wokaliz. Każdy maniak takiego surowego black metalu powinien mieć to wydawnictwo na półce. Amen.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz