środa, 5 czerwca 2024

Recenzja Sarke „Endo Feight”

 

Sarke

„Endo Feight”

Soulseller Records 2024

Sarke nie rozpieszcza swoich fanów, bo na już (a może dopiero) ósmy album trzeba było czekać całe trzy lata. Czekałem i ja, a pomagały mi w tym wcześniejsze produkcje Norwegów, które chyba nigdy mi się nie znudzą. Ich muzyka bowiem niesie ze sobą coś bliżej nieokreślonego i ulotnego. Swoisty klimat osiągnięty z połączenia danych gatunków no i oczywiście ubrany we właściwe riffy, które wywołują niemałe emocje. Zabierają mnie one w sataniczno-nostalgiczną podróż do czasów, kiedy metal był kwintesencją życia i poza diabolicznymi dźwiękami płynącymi z głośników tak naprawdę nie liczyło się nic. Definiowały one moje (i chyba nie tylko moje) jestestwo i nadawały mu prawdziwy sens oraz obdarzały niewyobrażalną siłą, która pozwalała kroczyć z większą łatwością przez brudną i niekiedy trudną codzienność. Na nowej płycie Sarke zupełnie się nie zawiodłem, ponieważ znów przeniosła mnie w czasie. Jednakże przy pierwszym zetknięciu można odnieść wrażenie, że panowie z krążka na krążek łagodzą swoje podejście do tworzenia muzyki. Nic bardziej mylnego, ale niezaprzeczalnym jest fakt, że takie numery jak „Lost”, „Abyssal Echoes” czy ostatni „Macabre Embrace” mogą ugruntować tą opinię u niezbyt cierpliwego odbiorcy. Swoim spokojnym, wręcz lirycznym charakterem są w stanie skłonić do wydania krzywdzących i fałszywych osądów odnośnie „Endo Feight” jako całości. Po uważnym wsłuchaniu się i sięgnięciu pamięcią do wcześniejszych wydawnictw Sarke dochodzimy do wniosku, że przecież takie momenty już u nich się zdarzały i zawsze były takimi wyciszającymi wyspami na tym złudliwie spokojnym oceanie, jakim jawią się kompozycje tego zespołu. Nigdy też jakoś specjalnie nie odznaczały się jak również nie zaburzały konceptu, lecz doskonale go uzupełniały. Tak też jest w przypadku „Endo Feight” gdzie kwartet ten raz jeszcze stanął na wysokości zadania, komponując osiem kawałków black metalu w ujęciu jedynie sobie właściwym. Jak zwykle przełamując stereotypy i ustalone wzorce, bez kompleksów łączy w swoich aranżacjach wpływy pierwszej i drugiej fali rogacizny, proto-metalu z lat siedemdziesiątych i doomowych naleciałości. Konsekwentnie do bólu zapodają fuzję mocnych akordów, uwierających tremolo i klasycznych solówek w syntezatorowej otulinie, kreując mroczno-melancholijną atmosferę, której nie da się podrobić. Te inteligentnie skonstruowane kawałki wciągają w swój magiczny świat, wypełniony stonowaną złością, tęsknotą i bezsilnością, a robią to z dość dużą łatwością, bo mieszanka wspomnianych form kostkowania w swym wysublimowanym i jednocześnie dobitnym usposobieniu jest skrajnie sugestywna. Nie do końca oczywista, momentami agresywna i chwilami przeradzająca się w gorzki wydźwięk, zawartych tu numerów mami i intryguje, że nie sposób im się oprzeć. Cóż, Sarke korzystając z doświadczenia i doskonałej umiejętności poruszania się po metalowych torach, stworzył po raz kolejny świetny album, na którym każda sekcja działa idealnie, szyjąc materiał najwyższej klasy ozdobiony elektronicznymi smaczkami oraz fantastycznymi wokalami Nocturno Culto. To niezwykle ambitny black-thrash, który poprzez użycie różnych form wyrazu balansuje na granicach gatunku, ale ich nie przekracza, zachowując tym samym swoją pierwotność. Rzecz jasna zagrany z pasją i fantazją. Wabi i hipnotyzuje, uzależniając przy tym do reszty.

shub niggurath

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz