Sarke
„Endo Feight”
Soulseller Records 2024
Sarke nie
rozpieszcza swoich fanów, bo na już (a może dopiero) ósmy album trzeba było
czekać całe trzy lata. Czekałem i ja, a pomagały mi w tym wcześniejsze
produkcje Norwegów, które chyba nigdy mi się nie znudzą. Ich muzyka bowiem
niesie ze sobą coś bliżej nieokreślonego i ulotnego. Swoisty klimat osiągnięty
z połączenia danych gatunków no i oczywiście ubrany we właściwe riffy, które
wywołują niemałe emocje. Zabierają mnie one w sataniczno-nostalgiczną podróż do
czasów, kiedy metal był kwintesencją życia i poza diabolicznymi dźwiękami
płynącymi z głośników tak naprawdę nie liczyło się nic. Definiowały one moje (i
chyba nie tylko moje) jestestwo i nadawały mu prawdziwy sens oraz obdarzały
niewyobrażalną siłą, która pozwalała kroczyć z większą łatwością przez brudną i
niekiedy trudną codzienność. Na nowej płycie Sarke zupełnie się nie zawiodłem,
ponieważ znów przeniosła mnie w czasie. Jednakże przy pierwszym zetknięciu można
odnieść wrażenie, że panowie z krążka na krążek łagodzą swoje podejście do
tworzenia muzyki. Nic bardziej mylnego, ale niezaprzeczalnym jest fakt, że
takie numery jak „Lost”, „Abyssal Echoes” czy ostatni „Macabre Embrace” mogą
ugruntować tą opinię u niezbyt cierpliwego odbiorcy. Swoim spokojnym, wręcz lirycznym
charakterem są w stanie skłonić do wydania krzywdzących i fałszywych osądów
odnośnie „Endo Feight” jako całości. Po uważnym wsłuchaniu się i sięgnięciu
pamięcią do wcześniejszych wydawnictw Sarke dochodzimy do wniosku, że przecież
takie momenty już u nich się zdarzały i zawsze były takimi wyciszającymi
wyspami na tym złudliwie spokojnym oceanie, jakim jawią się kompozycje tego
zespołu. Nigdy też jakoś specjalnie nie odznaczały się jak również nie
zaburzały konceptu, lecz doskonale go uzupełniały. Tak też jest w przypadku
„Endo Feight” gdzie kwartet ten raz jeszcze stanął na wysokości zadania,
komponując osiem kawałków black metalu w ujęciu jedynie sobie właściwym. Jak
zwykle przełamując stereotypy i ustalone wzorce, bez kompleksów łączy w swoich
aranżacjach wpływy pierwszej i drugiej fali rogacizny, proto-metalu z lat
siedemdziesiątych i doomowych naleciałości. Konsekwentnie do bólu zapodają
fuzję mocnych akordów, uwierających tremolo i klasycznych solówek w
syntezatorowej otulinie, kreując mroczno-melancholijną atmosferę, której nie da
się podrobić. Te inteligentnie skonstruowane kawałki wciągają w swój magiczny
świat, wypełniony stonowaną złością, tęsknotą i bezsilnością, a robią to z dość
dużą łatwością, bo mieszanka wspomnianych form kostkowania w swym
wysublimowanym i jednocześnie dobitnym usposobieniu jest skrajnie sugestywna.
Nie do końca oczywista, momentami agresywna i chwilami przeradzająca się w
gorzki wydźwięk, zawartych tu numerów mami i intryguje, że nie sposób im się
oprzeć. Cóż, Sarke korzystając z doświadczenia i doskonałej umiejętności
poruszania się po metalowych torach, stworzył po raz kolejny świetny album, na
którym każda sekcja działa idealnie, szyjąc materiał najwyższej klasy ozdobiony
elektronicznymi smaczkami oraz fantastycznymi wokalami Nocturno Culto. To
niezwykle ambitny black-thrash, który poprzez użycie różnych form wyrazu
balansuje na granicach gatunku, ale ich nie przekracza, zachowując tym samym
swoją pierwotność. Rzecz jasna zagrany z pasją i fantazją. Wabi i hipnotyzuje,
uzależniając przy tym do reszty.
shub niggurath
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz