piątek, 21 czerwca 2024

Recenzja SADUS „The Shadow Inside”

 

SADUS

„The Shadow Inside”

Nuclear Blast 2023

 


Sadus to kolejni z wielkich, którzy w zeszłym roku przypomnieli o sobie nowymi krążkami. Przez natłok obowiązków nie zdążyłem wcześniej przekazać Wam mojego zdania o tej płycie, więc teraz, nie zważając na wszystko inne, nadrabiam zaległości, tym bardziej że „The Shadow Inside” to moim skromnym zdaniem płyta wręcz doskonała (co prawdę powiedziawszy, specjalnie mnie nie zdziwiło, wszak w przypadku takich grup jak Sadus każdorazowo rozpatrujemy sprawę w kategoriach jakościowych, a nie ilościowych). Wydana 17 lat temu „Out for Blood” zbierała mieszane, często skrajne recenzje. „The Shadow Inside” także zapewne będzie miała swoich zwolenników, jak i przeciwników, gdyż tak to już w dzisiejszych czasach jest, ale wierzcie mi, płytka to wyborna. Oczywiście ma ona swe mocniejsze i słabsze strony, ale jako całość po prostu niszczy. Do tych niespecjalnie przekonujących aspektów tego krążka należy niewątpliwie jego brzmienie. Przede wszystkim sekcja rytmiczna jest tu zbyt sucha i sterylna. Przydałoby się, aby beczki posiadały nieco więcej ciężaru i były bardziej organiczne, podobnie zresztą jak bas. W jego liniach jest co prawda ogień i sponiewierać one potrafią konkretnie, lecz wskazane byłoby, aby cztery  struny miały w sobie więcej mięska i gęstości. Niesamowicie mocną stroną tego krążka jest natomiast, że się tak wyrażę, jego strona merytoryczna, czyli same kompozycje, które się na nim znalazły. Sadus zaprezentował nam tu bowiem Techniczny Thrash/Death na niesamowitym poziomie, a to kurwa jakby nie patrzeć niełatwe zadanie, gdyż trudny to gatunek, który od poszczególnych muzyków wymaga odpowiednio wysokich umiejętności, a przy tym pułapek, w które można wpaść, zawiera on bez liku. Muzyka zespołu to nadal wirująca masa pomysłów, która po prostu miażdży. Struktury poszczególnych wałków są nierzadko zakręcone jak świński ogonek, przesycone jadem, żywiołowe riffy tną zabójczo, biczując bezwzględnie nasze lędźwie, harmonie wioseł przyprawiają o opad szczęki, a wściekłe wokale wylewają tu żółć w takich ilościach, że i kamizelkę kuloodporną przepaliłaby ona w mgnieniu oka. Mimo że każda piosenka zawiera tu pierdylion różnorakich aranżacji i technik gitarowych, to każdy patent, każdy akord, każde, pojedyncze muśnięcie strun jest spójne i zwarte niczym ołowiana kurtyna, a do tego nadziane cudownie bakaliami rodem z  progresywnej śmierci. Pomimo wszystkich mankamentów (choć wg mnie nie ma ich zbyt wiele) „The Shadow Inside” to absolutna bestia, która zabija bezlitośnie i pytać o przyzwolenie bynajmniej nie zamierza. I tak w zasadzie można by szóstkę Sadus rozkminiać do usranej śmierci, płytka to bowiem zaprawdę wyśmienita, a przy tym nie tak oczywista, jakby się mogło przy pierwszym z nią kontakcie wydawać. Dla mnie to do chuja Wacława majstersztyk, a wszystkim, którzy sądzą inaczej, zalecam dokładniejsze pochylenie się nad najnowszym dzieckiem Sadus. Nie obawiajcie się, ryzykujecie tylko tym, że jak to w przypadku niemowlaka, zostaniecie obrzygani niestrawionym mlekiem jego mamuni, a to Was nie zabije. Co najwyżej wzmocni.

 

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz