„The
Shadow Inside”
Nuclear
Blast 2023
Sadus to kolejni z wielkich,
którzy w zeszłym roku przypomnieli o sobie nowymi krążkami. Przez natłok
obowiązków nie zdążyłem wcześniej przekazać Wam mojego zdania o tej płycie,
więc teraz, nie zważając na wszystko inne, nadrabiam zaległości, tym bardziej
że „The Shadow Inside” to moim skromnym zdaniem płyta wręcz doskonała (co
prawdę powiedziawszy, specjalnie mnie nie zdziwiło, wszak w przypadku takich
grup jak Sadus każdorazowo rozpatrujemy sprawę w kategoriach jakościowych, a
nie ilościowych). Wydana 17 lat temu „Out for Blood” zbierała mieszane, często
skrajne recenzje. „The Shadow Inside” także zapewne będzie miała swoich
zwolenników, jak i przeciwników, gdyż tak to już w dzisiejszych czasach jest,
ale wierzcie mi, płytka to wyborna. Oczywiście ma ona swe mocniejsze i słabsze
strony, ale jako całość po prostu niszczy. Do tych niespecjalnie przekonujących
aspektów tego krążka należy niewątpliwie jego brzmienie. Przede wszystkim
sekcja rytmiczna jest tu zbyt sucha i sterylna. Przydałoby się, aby beczki
posiadały nieco więcej ciężaru i były bardziej organiczne, podobnie zresztą jak
bas. W jego liniach jest co prawda ogień i sponiewierać one potrafią
konkretnie, lecz wskazane byłoby, aby cztery
struny miały w sobie więcej mięska i gęstości. Niesamowicie mocną stroną
tego krążka jest natomiast, że się tak wyrażę, jego strona merytoryczna, czyli
same kompozycje, które się na nim znalazły. Sadus zaprezentował nam tu bowiem
Techniczny Thrash/Death na niesamowitym poziomie, a to kurwa jakby nie patrzeć
niełatwe zadanie, gdyż trudny to gatunek, który od poszczególnych muzyków
wymaga odpowiednio wysokich umiejętności, a przy tym pułapek, w które można
wpaść, zawiera on bez liku. Muzyka zespołu to nadal wirująca masa pomysłów,
która po prostu miażdży. Struktury poszczególnych wałków są nierzadko zakręcone
jak świński ogonek, przesycone jadem, żywiołowe riffy tną zabójczo, biczując
bezwzględnie nasze lędźwie, harmonie wioseł przyprawiają o opad szczęki, a
wściekłe wokale wylewają tu żółć w takich ilościach, że i kamizelkę kuloodporną
przepaliłaby ona w mgnieniu oka. Mimo że każda piosenka zawiera tu pierdylion
różnorakich aranżacji i technik gitarowych, to każdy patent, każdy akord,
każde, pojedyncze muśnięcie strun jest spójne i zwarte niczym ołowiana kurtyna,
a do tego nadziane cudownie bakaliami rodem z
progresywnej śmierci. Pomimo wszystkich mankamentów (choć wg mnie nie ma
ich zbyt wiele) „The Shadow Inside” to absolutna bestia, która zabija
bezlitośnie i pytać o przyzwolenie bynajmniej nie zamierza. I tak w zasadzie
można by szóstkę Sadus rozkminiać do usranej śmierci, płytka to bowiem zaprawdę
wyśmienita, a przy tym nie tak oczywista, jakby się mogło przy pierwszym z nią kontakcie
wydawać. Dla mnie to do chuja Wacława majstersztyk, a wszystkim, którzy sądzą
inaczej, zalecam dokładniejsze pochylenie się nad najnowszym dzieckiem Sadus.
Nie obawiajcie się, ryzykujecie tylko tym, że jak to w przypadku niemowlaka,
zostaniecie obrzygani niestrawionym mlekiem jego mamuni, a to Was nie zabije.
Co najwyżej wzmocni.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz