RITVS
„Der Tag Nacht”
Dying Victims Productions 2023
Każdy, nawet
średnio obeznany w metalowym światku jegomość wie, że katalog Dying Victims Productions
opiera się w większości na klasyce mocnego grania. I bardzo kurwa dobrze, wszak
tradycja to rzecz święta. Wydany pod ich skrzydłami pod koniec zeszłego roku
krążek niemieckiego Ritvs to jednak klasyka we wnętrzu klasyki. Muzykę, jaką
zawiera „Der Tag Nacht”, znawcy nazywają bowiem Proto-Metalem, lub jakoś tak.
Dla mnie to najzwyczajniej w świecie kolejna szufladka mająca zapewne pomóc w
marketingu. Mniejsza jednak o to, temat to wszak na osobną dyskusję, której
teraz podejmować nie mam zamiaru. Wracając zaś do twórczości Ritvs, to jest to
hybryda rustykalnych nieco dźwięków lat 70-tych, które obejmują swym zasięgiem
przepastne obszary Hard Rocka, AOR, progresywnej, chwilami mocno kwaśnej
psychodeli, a nawet rejony Krautrocka z późnych lat 60-tych. Charakterystyczne
brzmienie zespołu, jak i płynące sinusoidalnie struktury poszczególnych utworów
kształtują w głównej mierze kultowe organy Hammonda. Ich solowe sekwencje, jak
i wyborne interakcje z przymglonymi, ciepłymi liniami wioseł, oraz kanoniczną
sekcją rytmiczną, posiadającą głęboki groove klimat robią naprawdę zawiesisty i
w zasadzie w całości determinują to, co dzieje się na tym albumie. Wydaje się,
iż muzycy grupy położyli szczególny nacisk na połączenie chwytliwych warstw
melodycznych z hipnotycznymi elementami progresywnymi o żywym,
organicznym szlifie i sporym ciężarze. No i to była moi drodzy zdecydowanie słuszna koncepcja,
gdyż z każdym, kolejnym odsłuchem odkrywamy w tej klasycznej miksturze coraz to
nowe, misternie tkane pokłady i muzyczne aspekty tej płytki. Jest w tej
zdecydowanie psychoaktywnej twórczości także i odrobina mroku (oczywiście w
tradycyjnej formie, jaka królowała ponad pięć dekad temu), a zapewniają go głównie
wokale w twardym języku niemieckim. Jeżeli ktoś oczekuje
teraz jakichś nazw, to wg mnie w muzyce Ritvs można znaleźć odniesienia do
nagrań wczesnego Deep Purple, Uriah Heep, Rainbow z końca lat 70-tych, czy też
Yes, bądź Blue Öyster Cult. Tak więc wszyscy, którzy oddali swe serce klasyce
(niezależnie od tego, czy dawno już temu, czy też w czasach bardziej
współczesnych) „Der Tag…” mogą łykać niczym pelikany, bowiem jak już
wspominałem, krążek ten to samo sedno tego, co zwiemy tradycją.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz