środa, 12 czerwca 2024

Recenzja Hemorrhoid „Raw Materials Decay”

 

Hemorrhoid

„Raw Materials Decay”

Extremely Rotten Prod. / Headspit Rec. 2024

 


Z Portland, w Oregonie, nadchodzi debiutancki album Hemorrhoid. Jeśli zespół tak się nazywa, a na okładce ma jakiegoś zgniłka oraz logo o widocznym powyżej kształcie, to ciężko nie trafić, jaką muzykę znajdziemy na „Raw Materials Decay”. Dwadzieścia cztery minuty, podzielone na piętnaście części, rasowego death/grindcore’a, oczywiście. A że Amerykanie w taką sieczkę potrafią jak rzadko kto, to mocno sobie na te piosenki ostrzyłem zęby. Teoretycznie album ten zawiera wszystko co powinien. Czyli często gnamy mocno do przodu, standardowo od czasu do czasu przechodząc w tempo punkowe, przy dość motorycznych i siłowych riffach, w których próżno szukać jakichś wyszukanych melodii. Tak na dobrą sprawę ciężko także uznać większość z nich za chwytliwe. Maszynka pod nazwą Hemorrhoid po prostu tłucze nieskomplikowane harmonie i bardziej stara się wbić w głowę słuchacza taranem niż przez zapamiętywane akordy. Nie powiem, że kompozycje na tym krążku są identyczne, bo panowie starają się różnicować tempo, gdzieniegdzie wrzucić jakieś filmowe sample, rzygający żółcią wokal sprowadzić do jeszcze niższego tonu, okazjonalnie mocniej połamać linie melodyczne. Jednak, mimo iż materiał ten jest i tak dość krótki, gdzieś w drugiej połowie mimowolnie zaczęło mi się spoglądać na zegarek. Bo podobnych płyt słyszałem w życiu już setki, a omawiana kompletnie niczym się spośród tłumu nie wyróżnia. Co z tego, że brzmienie jest wzorowe, gruchoczące kości niczym przejeżdżająca po kręgosłupie koparka z głośno warczącym silnikiem… Co z tego, że nie można odmówić chłopakom opanowania instrumentów na odpowiednim poziomie... Ostatecznie, co z tego, że album ten, jeśli go sobie podzielimy na pół, zdaje się solidnym ochłapem mięsa, skoro jako całość ma w sobie chyba więcej samej posoki niż treściwej strawy dla kanibala. Po kilku browarach na koncercie można zapewne się przy tym wyszaleć, pobiegać w kółeczko czy pobawić w przeciąganie barierek. W innej sytuacji jest to album na dwa, góra trzy przesłuchania. Zapewne bezkrytyczni wielbiciele gatunku łykną „Raw Material Decay” z wielką satysfakcją, ja jednak podziękuję. Za mało wyrazistych riffów, za dużo przeciętności.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz