Hemorrhoid
„Raw Materials Decay”
Extremely Rotten Prod. / Headspit Rec. 2024
Z Portland, w Oregonie, nadchodzi debiutancki album
Hemorrhoid. Jeśli zespół tak się nazywa, a na okładce ma jakiegoś zgniłka oraz
logo o widocznym powyżej kształcie, to ciężko nie trafić, jaką muzykę
znajdziemy na „Raw Materials Decay”. Dwadzieścia cztery minuty, podzielone na
piętnaście części, rasowego death/grindcore’a, oczywiście. A że Amerykanie w
taką sieczkę potrafią jak rzadko kto, to mocno sobie na te piosenki ostrzyłem
zęby. Teoretycznie album ten zawiera wszystko co powinien. Czyli często gnamy
mocno do przodu, standardowo od czasu do czasu przechodząc w tempo punkowe,
przy dość motorycznych i siłowych riffach, w których próżno szukać jakichś wyszukanych
melodii. Tak na dobrą sprawę ciężko także uznać większość z nich za chwytliwe.
Maszynka pod nazwą Hemorrhoid po prostu tłucze nieskomplikowane harmonie i
bardziej stara się wbić w głowę słuchacza taranem niż przez zapamiętywane
akordy. Nie powiem, że kompozycje na tym krążku są identyczne, bo panowie
starają się różnicować tempo, gdzieniegdzie wrzucić jakieś filmowe sample,
rzygający żółcią wokal sprowadzić do jeszcze niższego tonu, okazjonalnie
mocniej połamać linie melodyczne. Jednak, mimo iż materiał ten jest i tak dość
krótki, gdzieś w drugiej połowie mimowolnie zaczęło mi się spoglądać na
zegarek. Bo podobnych płyt słyszałem w życiu już setki, a omawiana kompletnie
niczym się spośród tłumu nie wyróżnia. Co z tego, że brzmienie jest wzorowe, gruchoczące
kości niczym przejeżdżająca po kręgosłupie koparka z głośno warczącym
silnikiem… Co z tego, że nie można odmówić chłopakom opanowania instrumentów na
odpowiednim poziomie... Ostatecznie, co z tego, że album ten, jeśli go sobie
podzielimy na pół, zdaje się solidnym ochłapem mięsa, skoro jako całość ma w
sobie chyba więcej samej posoki niż treściwej strawy dla kanibala. Po kilku
browarach na koncercie można zapewne się przy tym wyszaleć, pobiegać w kółeczko
czy pobawić w przeciąganie barierek. W innej sytuacji jest to album na dwa,
góra trzy przesłuchania. Zapewne bezkrytyczni wielbiciele gatunku łykną „Raw
Material Decay” z wielką satysfakcją, ja jednak podziękuję. Za mało wyrazistych
riffów, za dużo przeciętności.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz