niedziela, 8 sierpnia 2021

Recenzja Cultes Des Ghoules "Deeds Without a Name / Eyes of Satan"

 

Cultes Des Ghoules

"Deeds Without a Name / Eyes of Satan"

Enochian Tongues / Devil Worship Music / Under the Sign of Garazel 2021




Recenzje tych dwóch materiałów Cultes Des Ghoules postanowiłem połączyć w całość z dwóch prostych powodów. Po pierwsze ukazały się niemal równocześnie, a po drugie z góry zakładam, że każdy z maniaków zespołu zainteresuje się zarówno "Deeds Without a Name" jak i "Eyes of Satan". Zatem krótko i na temat... Pierwsza z EP-ek to trwające łącznie nieco ponad kwadrans dwa utwory w stylu przypominającym bardziej "Haxan..." niż późniejsze nagrania zespołu. Zatem jest dość surowo i bardzo w klimatach śródziemnomorskich. Na początku miałem nawet wątpliwości, czy to aby na pewno nowy materiał a nie jakieś wygrzebane z piwnicy niepublikowane numery ze starszego okresu. Obie kompozycje utrzymane są w średnim tempie i okraszone mocno zakurzonym, grobowym brzmieniem i wywleczonym tradycyjnie na wierzch basem (to co się dzieje w Buried in Cursed Soil" to czarcia poezja"), będącym w zasadzie znakiem rozpoznawczym Cultes Des Ghoules. Gdyby stwierdzić, że panowie po raz kolejny w swoim własnym stylu oddają hołd wczesnej Necromantii czy Mortuary Drape, to więcej w zasadzie dodawać nie trzeba. Oczywiście nie sposób jednak nie wspomnieć o jedynych w swoim rodzaju, opętanych wokalach Marka, nadających muzyce jeszcze bardziej nawiedzonego charakteru. Ujmując jednak rzecz ogólnie, zero wymyślania prochu na nowo, jedynie kult black metalu w czysto organicznej formie. Z kolei "Eyes of Satan" to niewiele dłuższy materiał, ukazujący bardziej klimatyczne oblicze Cultes Des Ghoules. Więcej tu klawiszowego tła i rytualnych fragmentów, choćby w otwierającym całość "The Curse", gdzie można odnieść wrażenie jak byśmy obserwowali z ukrycia trwający w najlepsze sabat. Zresztą element grozy przewija się bardzo wyraźnie przez wszystkie trzy kompozycje, które z czasem, nie tak bezpośrednio jak w przypadku "Deeds Without a Name", zaczynają wsiąkać w głowę i wywoływać dziwne, niepokojące wizje. Według mnie nagrania te nadawałyby się idealnie jako podkład do spektaklu teatralnego, tym bardziej że chwilami mocno kojarzą mi się z tym, co z Shakespearowskim "Macbeth" zrobił Laibach. Zdecydowanie mniej tu metalu, za to więcej mroku i zła niemal namacalnego. Reasumując, Cultes Des Ghoules na obu EP-kach po raz kolejny nagrali muzykę niemodną i bezkompromisową, za to przesiąkniętą Diabłem. Czego by nie mówić, ten zespół potrafi oddawać Mu pokłony jak rzadko kto. Za to właśnie cenię i łykam każde ich wydawnictwo bez kręcenia nosem. Żaden maniak Cultes Des Ghoules i tym razem nie poczuje się zawiedziony. Z kolei ci, którzy nie przekonali się do wcześniejszych płyt, tym razem na przełom też nie mają co liczyć.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz